Na Zlotoryja.info, gdy pojawiła się relacja z nadania Honorowego Obywatelstwa Miasta Złotoryja panu Herbertowi Helmrichowi, Dzikiosioł napisał w komentarzu: „Pierwsze słyszę o tym Panu”. Muszę się przyznać, że ja dopiero cztery lata temu, przy okazji wywiadu, jaki miałem przyjemność przeprowadzić z panem Helmrichem , usłyszałem o nim. No coż, są po prostu ludzie, którzy robią swoje bez rozgłosu.

Pan Helmrich mówi, że jest zaszczycony tytułem, ja, i nie jest to żadna kurtuazja, uważam, że to my, złotoryjanie powinniśmy być dumni z tego, że Herbert Helmrich został naszym współobywatelem. Myślę,  że trudno byłoby znaleźć w naszym mieście kogoś równie wykształconego, znającego historię Dolnego Śląska, o tak wielkiej wiedzy, ale i ogromnej kulturze osobistej i do tego niebywale skromnego. Każde moje spotkanie z panem Helmrichem to autentyczne przeżycie, każde z nich daje mi nowy materiał do przemyśleń, nową porcję wiedzy – nie tej, którą można gdzieś tam wyczytać, ale tej, którą otrzymujemy, przebywając choćby chwilę z kimś nietuzinkowym.

Pan Helmrich to chodząca historia, historia rodziny Helmrichów, która jest ściśle związana z historią Złotoryi i Dolnego Śląska, Helmrichowie, którzy przybyli do Dobkowa w 1203 roku, w kolejnych wiekach byli burmistrzami Złotoryi, profesorami uczelni, którą założył Trozendorf, sprowadzony nota bene przez burmistrza Helmricha.

Herbert Helmrich jest współprzewodniczącym Fundacji Współpracy Polsko Niemieckiej. Od lat wspiera wiele działań na terenie miasta, promuje je również za granicą. Dzięki środkom pochodzącym z Fundacji wybudowano m.in. pałacyk nad zalewem, wyremontowano budynek Bacalarusa, czy budynek LO w Złotoryi.

Robert Pawłowski: Pragnę panu pogratulować wyróżnienia, a zarazem powiedzieć, że jako mieszkaniec Złotoryi, jestem zaszczycony, iż stał się pan naszym współobywatelem.

Tytuł ten mogę przyjąć tylko z największą wdzięcznością, że pomimo wszystkich zaszłości związanych przede wszystkim z II wojną światową, zostałem tak dobrze przyjęty w Złotoryi. Jest to dla mnie wielki zaszczyt. Jest w tym wielki humanizm, stajemy się wobec siebie przyjaciółmi.

Honorowe obywatelstwo to z jednej strony zaszczyt, ale z drugiej – pewien obowiązek.

Duch złotoryjskiej szkoły przekazywany jest z pokolenia na pokolenie.  Mój ojciec również ma udział w tej sztafecie pokoleń. Kto ma choć trochę wyczucia historycznego, ten wie, że mamy obowiązki wobec naszych przodków.

Przed stu laty nauczyciele postawili pomnik Trotzendorfa. Po wojnie został on zniszczony, ale później kolejne pokolenie mieszkańców Złotoryi wystawiło nowy pomnik założycielowi złotoryjskiej akademii.  Upatruję w tym wydarzeniu istnienia pewnego historycznego ducha, w którym uczestniczyli zarówno Helmrichowie na przestrzeni wieków, jak i obecni mieszkańcy Złotoryi. W ten sposób czuję się zobowiązany przenosić tę ideę, wspierać jej realizację. To jest moim obowiązkiem wobec przodków. Rodzimy się, zakładamy rodzinę, w końcu umieramy. I to nie jest tak, że nas nie ma. Swoją wiedzę, siebie, przekazujemy dzieciom, przekazujemy im część swojego ducha. Uważam się za następcę dorobku moich przodków, który ma obowiązek kontynuować ich dzieło.

Dlatego też bardzo chętnie byłem w szkole i opowiadałem młodzieży o moim pochodzeniu, o historii mojej rodziny.

Wynika z tego, że również i pan wierzy w coś takiego jak genius loci. Gdzież więc ten złotoryjski duch się ukrywa?

Sądzę, że na to składa się wiele często nieuchwytnych czynników. To są kamienie, to jest ciemny las, to budynki. Dla mnie to jest Złotoryja ze szkołą, do której uczęszczał mój ojciec. Opowiadał mi, że nie tylko uczył się tam liczyć
i pisać, ale przede wszystkim – jak być człowiekiem. Kształcił swoją osobowość.

Gdy przyjechałem tu w 1996 roku, byłem bardzo ciekaw tego miasta i ludzi tu żyjących. Zaprowadzono mnie do krypty Helmrichów w kościele NNMP. Gdy tam stanąłem, zatrzęsły mi się kolana i nie mogłem złapać oddechu. Poczułem bardzo namacalnie swój związek z moimi przodkami.

Mój ojciec zawsze podkreślał, że jest dumny ze swojego miejsca urodzenia. Po wielu latach zrozumiałem, dlaczego.

Chciałbym  jeszcze zapytać o wrażenia z majowego korowodu, w którym pan uczestniczył.

Byłem pod wrażeniem liczby mieszkańców, którzy uczestniczyli w tym wydarzeniu. Widziałem tętniącą życiem Złotoryję. A ja, Niemiec, gdzieś tam przebiegałem. Byłem zaskoczony, że historia piastowskiej, później niemieckiej a następnie polskiej Złotoryi stanowi pewną całość.

Kiedyś, gdy panowie Gorzkowski, Banaszek i Borys byli u mnie, poprosili mnie, żebym zabrał ich do antykwariatu w Hamburgu. Zdziwiłem się, ponieważ u nas w antykwariacie sprzedaje się meble, jakieś starocie. Weszliśmy do jednego
z antykwariatów, pan Banaszek spytał o kartki pocztowe. Sprzedawca przyniósł z zaplecza skrzyneczkę z pocztówkami z Dolnego Śląska i wymienili się kilkoma kartami. Byłem zaskoczony, że Polacy chcą poznawać niemiecką historię Dolnego Śląska, chcą wiedzieć, jak wyglądała Złotoryja, zanim znalazła się w granicach Polski.

Znowu nie odbiegamy od tego ducha miejsca. Moi rodzice przekazali mi obraz namalowany z okazji 700-lecia Złotoryi. Dlaczego w ogóle go zachowali? Przekazałem ten obraz dla Złotoryi, bo tu jest jego miejsce.

                                                                                                        Robert Pawłowski

Dziękuję panu Alfredowi Michlerowi za pomoc w przeprowadzeniu rozmowy.