11 maja br. pan Hubert Helmrich przyjechał do Złotoryi, by odsłonić symboliczną tablicę nagrobną umieszczoną na cmentarnym murze, w miejscu, gdzie kiedyś był grobowiec rodziny Helmrich, a ufundowaną przez To w a r z y s t w o M i ł o ś n i k ó w Z i e m i Złotoryjskiej.

Robert Pawłowski: Jakie uczucia towarzyszą panu, gdy odwiedza pan Złotoryję?

Herbert Helmrich: Dwa. Cieszę się, że przybywam do przyjaciół. Mam także stare uczucie, ponieważ mój ojciec wiele mi opowiadał. Mój ojciec tu dorastał i tu żył. Wiem dużo także od mojej babci Małej Babci Helmrich. Tu żyli także moi dziadkowie. Mam więc uczucie, jakbym przyjeżdżał do domu. Jeżeli ktoś tu żył, chodził do szkoły i nagle staję przed budynkiem szkoły, do której chodził mój ojciec to jest wspaniałe uczucie. Te uczucia rozwijają się z biegiem lat.

W 1996 r. otrzymałem od pana Michlera list z zapytaniem, czy mam coś wspólnego z Helmrichami, którzy kiedyś żyli na Dolnym Śląsku. Odpowiedziałem, że nie tylko nazywam się Helmrich, ale jestem tym właśnie Helmrichem, potomkiem rodu, który przez ponad siedemset lat mieszkał na Ziemi Złotoryjskiej. Załączyłem do listu świadectwo szczepień i świadectwo szkolne mojego ojca. Po czterech miesiącach byłem już w Złotoryi.

R.P.: I co czuł pan wtedy?

H.H.: Ciekawość. Gdy poznaję nowych ludzi, nie mam jakiś konkretnych oczekiwań.

Ale miałem również uczucie, które przekazał mi mój ojciec. Ja tu nie mieszkałem, ale mieszkał tu mój ojciec i moja cała rodzina. Znałem te miejsca z opowiadań ojca o jego dzieciństwie. Kiedy mój ojciec opowiadał o swoim dzieciństwie: tu biegałem, tu bawiłem się, stąd zjeżdżałem na sankach biorę to teraz do siebie. Widzę tę górę, wyobrażam sobie śnieg i oczami wyobraźni widzę zjeżdżającego na sankach ojca. To jest zbiór uczuć: tych które zostawił po sobie mój ojciec oraz moich osobistych.

R.P.: Był pan przed wojną w Złotoryi?

H.H.: Przed wojną przejeżdżałem tylko przez Złotoryję. Mój dziadek żył tutaj do roku 1932. Dziadek sprzedał swoją posiadłość w Złotoryi. Mój ojciec wyprowadził się do Luckau, gdzie się urodziłem. Byłem wtedy małym chłopcem. Przejeżdżaliśmy obok folwarku mojego dziadka. Mój ojciec powiedział: tutaj dorastałem, w tym domu mieszkałem. Droga tam jest powyżej miejsca, na którym stoi dom, więc odniosłem wtedy wrażenie, że dom był bardzo mały, pamiętam, że pomyślałem: jak tam mogli pracować ludzie?

R.P.: Pana ojciec wyprowadził się ze Złotoryi w latach dwudziestych, dlaczego?

H.H.: Mój ojciec był duszą i ciałem rolnikiem. Przed pierwszą wojną światową praktykował w majątku w Pielgrzymce. Po powrocie z I wojny światowej dalej się kształcił. W tym czasie dziadek sprzedał folwark. Mój dziadek bardzo wcześnie stracił żonę i ożenił się po raz drugi to był Mała Babcia Helmrich. Mała Babca Helmrich była niesamowicie kochana przez całą rodzinę. Ale Mała Babcia Helmrich nie chciała żyć na roli. Dlatego dziadek sprzedał majątek. Ojciec zarządzał cudzymi majątkami. Zarabiał pieniądze i oszczędzał, by kupić własne gospodarstwo. Osiedlił się w Luckau, gdzie poznał moją mamę. Tam urodziła się moja siostra i ja. Pracował i oszczędzał. Gdyby nie wojna, pewnie zrealizowałby wreszcie swoje marzenie i kupił ziemię, niestety wszystko przepadło.

R.P.: W późniejszych latach myślał pan o rodzinnych stronach swojego ojca? Zastanawiał się pan, co tu się dzieje, jak to wszystko wygląda?

H.H.: Trochę. W NRD byłem więźniem politycznym. Po powstaniu w Berlinie, 17 lipca 1953 r., wyjechałem z NRD i nigdy już tam nie wróciłem. Nie odwiedzałem także pozostałych krajów socjalistycznych. Moja siostra przyjechała kiedyś do Złotoryi. Trafiła akurat na czas, gdy cmentarz niemiecki był mocno zdewastowany i niszczony. Było to dla niej traumatyczne przeżycie.

Przedtem znałem te miejsca z opowiadań, dopiero po upadku Muru mogłem zobaczyć wszystko na własne oczy. Najpierw jednak poznałem na nowo byłe tereny NRD, gdzie na początku lat dziewięćdziesiątych z ramienia CDU zostałem posłem w okręgu Schwerin.

R.P.: Dla przeciętnego człowieka historia jego rodziny to dwa, maksymalnie trzy pokolenia wstecz. W pana przypadku to ponad 800 lat. Jak pan to znosi?

H.H.: Wychowywałem się z tym. Czytałem też w naszej kronice rodzinnej, którą na początku lat 70. uzupełniła moja mama. Teraz kronikę prowadzi moja żona. Jako dzieci różnie się do tego odnosiliśmy. Pierwszy Helmrich, który przybył na te ziemie, osiedlił się w Lubiążu, równolegle z cystersami. Stąd moje zainteresowanie historią. Jako poseł w Bundestagu stykałem się z międzynarodowymi koncernami i dostrzegłem wiele analogii do organizacji zakonów benedyktyńskiego i cysterskiego w średniowiecznej Europie . Benedyktyni mieli dwa tysiące klasztorów od Szwecji po Afrykę Północną. Od Anglii do Jerozolimy. Cystersi mieli tysiąc siedemset klasztorów. Także w całej Europie. Komunikacja między klasztorami odbywała się pieszo lub zaprzęgami, które ciągnęły woły. Mnisi potrzebowali trzech lub czterech miesiący, by przebyć te odległości. Żadnych komórek, żadnych samochodów, niczego, ale centrala kierowała wszystkim!  Zakony posiadały manufaktury, folwarki,  zakłady  górnicze to było  wielkie przedsiębiorstwo  międzynarodowe kierowane  z jednego miejsca. Historia  była  cały  czas  obecna,  gdy  dorastałem.

Dzieje przodków są dla mnie zobowiązaniem.

R.P.: Odczuwa pan to jako ciężar?

H.H.: Rodzice zawsze nam powtarzali: zachowujcie się przyzwoicie, nie przynoście nam wstydu! To samo powtarzał im dziadek, a wcześniej pradziadek: nie przynoście nam wstydu. To może wydawać się dziwne, ale to tkwi we mnie bardzo głęboko. Jeżeli kocha się swoich rodziców, jeżeli ma się do nich szacunek, to bierze się do serca ich słowa.

Jestem adwokatem, wybudowałem kancelarię, w mieście Bucholz jestem poważanym mieszkańcem, byłem ministrem, posłem, politykiem, ale kiedy muszę o czymś ważnym zdecydować, zastanawiam się, co powiedziałaby moja mama, co powiedziałby mój ojciec. Przeszłość mojej rodziny stanowi fundament do podejmowania decyzji. To jest dobry doradca. Tak żyję z moim sposobem myślenia. Ale czerpię nie tylko z przeszłości, słucham również innych doradców.

Dlaczego Georg III, który studiował z Trozendorfem u Lutra, gdy będąc burmistrzem w XVI-wiecznej Złotoryi , wskutek zamieszek wywołanych przez odłam protestantów, musiał wyjechać z miasta, udał się po pomoc do Krakowa, do polskiego króla? Polski król użył swoich wpływów u księcia legnickiego, by książę wpłynął na mieszczan, aby przywrócili Georga na stanowisko. Książę jednak próbował zniechęcić Georga, mówiąc: warz piwo albo zajmij się czymś innym. Nie, ja jestem burmistrzem! Upór i zdolność znajdowania sojuszników.

Nie, historii mojej rodziny nie odczuwam jako ciężar.

R.P.: Na Dolnym Śląsku niszczeje wiele zabytków. Wielu Polaków nad tym ubolewa, ale podejrzewam, że pana jako Niemca tym bardziej to boli.

H.H.: Osobiście nie przeżyłem tego tak mocno tutaj, jak w byłym NRD. Miejsca, które znałem z dzieciństwa i lat młodości, popadły w ruinę.

Gdy w 1996 r. przyjechałem do Złotoryi, widziałem zaniedbane kamieniczki, podpory w rynku i to trochę mnie irytowało, ale przecież Niemcy przez wojnę doprowadzili do wielu zniszczeń. Zdaję sobie sprawę, co Niemcy zrobili i z tego powodu cierpię. Dzisiaj cieszę się, gdy widzę odnowione kamienice.

Jechałem kiedyś przez Wrocław ze swoim współpracownikiem z Fundacji i spytałem go, co sądzi o tych niszczejących zabytkach oraz o ich