Ciągle w drodze
Iwona Pawłowska: Czym dla Pana jest to tytuł Człowieka Ziemi Złotoryjskiej, który został Panu przyznany przez Kapitułę w tym roku?
Zbigniew Mosoń: Jest szczególnie ważny z tego względu, że członkami kapituły są ludzie, którzy rzeczywiście działają na rzecz regionu. Nie jest to nadanie urzędowe ani głosowanie dzięki esemesom czy też w innej formie, co też pewnie ma swój wymiar, tak było w przypadku Top 5 Radia Wrocław, gdzie ludzie głosowali, ale było to bezpłatne, więc z czystym sumieniem mogłem namawiać do takiego głosowania.
W tym przypadku była to nominacja zgłoszona przez tych, którzy dostrzegli moje działanie i docenili to, co robię społecznie, bo nie problem jest realizować nadane zadania, otrzymując za to wynagrodzenie, nie wymagano od nich nadzwyczajnego wysiłku. A to, co ja robię, jest poza godzinami służbowymi. Oczywiście też się zazębia w jakiejś mierze, bo ten mój teren eksploracyjny również obejmuje gminę Paszowice, w której pracuję.
Ale generalnie moje działania obejmują cały teren Gór i Pogórza Kaczawskiego, a nawet szerzej pojętego regionu, czyli od A3, od A4 czy Jeleniej Góry aż do Bolesławca. Jest to teren naprawdę bardzo duży, dużo większy niż obszar LGD czy obszar geoparku.
Drugim powodem mojej radości jest fakt, że nie spodziewałem się tego wyróżnienia. Zupełnie było dla mnie zaskoczenie do ostatniej sekundy.
Nie było przecieku?
Nie, zupełnie nie. Mimo, że znam ludzi z kapituły, to nikt mi nic nie mówił. Zresztą nie oczekiwałbym nawet tego, bo uważałem, że te propozycje, które zostały już wyłonione, ta Wielka Piątka, to już są ludzie, którzy mają pewien dorobek i pewne dokonania, więc dla mnie już to było to ważne, że znalazłem się w tej Piątce. Rok wcześniej również byłem nominowany, ale nie znalazłem się w Piątce, jednak wtedy być może jeszcze mniej było słychać o tym, co robię, mimo że to robię od kilku lat. A w tym roku jakoś tak głośniej trochę o nas było, więc być może też łatwiej było dokonywać tych wyborów.
A kogoś pan uważał za faworyta?
Gdyby przyjąć kryteria dokonania za rok miniony, to być może Wacek Patalas. Ta jego książka to było wydarzenie. A gdyby brać uwagę całokształt działań no to Olek tu jakby dla mnie był typem takim numer jeden.
Jak w Pana otoczeniu przyjęto wybór, jakiego dokonała Kapituła?
Rewelacyjnie. Tysiąc lajków chyba dostałem łącznie. Co się nigdy nie zdarzyło. Zresztą już po nominacji, kiedy tę informację opublikowałem, to też było dużo ludzi, którzy stawiali na mnie. Generalnie było bardzo, bardzo ciepło przyjęte. A już zdanie Krzyśka Maciejaka, że uważa, że Kapituła dokonała dobrego wyboru, miało dla mnie znaczenie szczególne.
No to i ja osobiście się cieszę, jako przewodnicząca Kapituły, że nasz wybór spotkał się z taką akceptacją w środowisku dość szerokim. Bo też grupa Pana fanów jest ogromna. Ile konkretnie osób liczy sobie społeczność Gór i Pogórza Kaczawskiego, która Pan założył?
To się pewnie dzisiaj zmieniło już od rana. Ale ostatnio, gdy sprawdzałem, było dziesięć tysięcy czterysta osób. Tak więc jest to spora liczba, a grupa ma chyba trzy lata.
Analizował Pan, kogo skupia ta grupa?
Generalnie jest cały kraj, oczywiście z głównym naciskiem na Dolny Śląsk: Złotoryja, Legnica, ale bardzo dużo osób z Wrocławia Można przyjąć, że Dolny Śląsk to jest około 50-60% i reszta to pozostały teren kraju, czego dowodem są obecności na wycieczkach, bo na ostatniej byli uczestnicy z trzech województw. Czyli pokonywali nawet dystans ponad 100 km, żeby przyjechać na wycieczkę. Można powiedzieć, że trzy najbliższe województwa: dolnośląskie, lubuskie i opolskie, to jest trzon grupy.
Od kiedy Pan zajmuje się propagowaniem uroków Dolnego Śląska? Czy te działania związane były z wykonywanym zawodem?
Już teraz mało kto może pamięta moje pierwsze działania. To był rok 1998, kiedy zająłem się zagospodarowaniem terenu wokół kościoła św. Jana i św. Katarzyny w Świerzawie, który w przyszłości stał się głównym obiektem mego zainteresowania zabytkami. Wtedy też powstały pierwsze publikacje o kościele. Następnie założyłem Stowarzyszenie Miłośników Gór Kaczawskich, później kolejne – Stowarzyszenie Agroturystycznego Gór Kaczawskich, następnie Stowarzyszenia Sonove. Wtedy to był początek, wówczas zostałem radnym Rady Powiatowej w efekcie pierwszych wyborów samorządowych w nowej formule, czyli w czasach, gdy powstały powiaty. I później jakby tak sukcesywnie, w trakcie mojej pracy w Urzędzie Miejskim w Złotoryi przez ponad dwa lata, wtedy stworzyłem Dni Złotoryi, te duże, takie masowe w rynku.
Za mojej kadencji szefa Wydziału Promocji powstał pierwszy profesjonalny plan Złotoryi, powstała pierwsza strona internetowa Złotoryi. A później, jak już zostałem dyrektorem Centrum Kultury w Świerzawie, no to już zająłem się bardziej tym terenem. Aha, w 2012 roku zorganizowałem pierwszą dużą imprezę turystyczną, czyli Rajd Okole.
Zdobył Pan duża popularność wśród internautów nie tylko stworzeniem grupy Góry i Pogórze Kaczawskie, ale przede wszystkim organizowaniem wypraw po naszej bliższej i dalszej okolicy.
Trzy lata temu, kiedy zobaczyłem, że jest duże zainteresowanie wycieczkami, dałem się namówić na organizację wypraw cyklicznych, na przykład raz w miesiącu. Teraz przed nami będzie dwudziesta siódma wycieczka. Do tej pory żadna trasa się nie powtórzyła.
o jest najtrudniejszego w zorganizowaniu takiej wyprawy?
Wytyczenie trasy, czyli konieczność nawet kilkukrotnego jej przejścia. Muszę ją przedeptać bardzo dokładnie, zbadać ewentualnie jakieś alternatywy w przypadku jakichś nagłych zmian pogodowych.
Taki przypadek miałem na Stromcu. Przygotowując trasę, szedłem po zmarzniętej ziemi, a później, kiedy za tydzień puścił mróz, to się okazało, że rozjeżdżona ciężkim sprzętem droga jest nie do przejścia. Przedarliśmy się jednak z czego pozostały symboliczne fotografie, na którym jesteśmy uwiecznieni po kolana w błocie.
Czyli najpierw przygotowanie trasy, organizacja parkingu i ewentualnie jakieś zabezpieczenie, ale tu mam Rudawską Grupę Poszukiwawczo-Ratowniczą, której członkowie każdorazowo są uczestnikami wycieczki, jednocześnie służąc jako pomoc medyczna.
Ważne jest też zapanowanie nad grupą. Co prawda to są dorośli ludzie, każdy robi co chce, ale w terenie ważne są: dyscyplina, ostrożność, uważność. Wyprawy są nieformalne, nie ma listy obecności ani opłat. Każdy w każdej chwili może odstąpić od tej wycieczki i nikt nie ma obowiązku docierania ze mną do końca, może w każdej chwili skręcić, może pójść do domu, może postanowić, że już dalej nie idzie.
Ci ludzie, którzy chodzą ze mną, to są prawdziwi turyści Chcą coś zobaczyć, umieją się zachować, np. nie zostawiają nigdzie śmieci, nawet jak są kosze. To jest po prostu grupa ludzi, którzy się lubią i którzy chcą razem pójść.
Ile kilometrów liczy sobie zwykle trasa wycieczki?
Od 10 do 14. Staram się nie przekraczać 14, bo to już jest za dużo.
W jakim czasie przemierzacie ten dystans?
Zawsze zakładam 5 godzin, czyli reguluję to przystankami. Wychodzimy zazwyczaj o godz. 10.00, a kończymy o godz. 15.00. Każdy idzie w swoim tempie. Czasem wyznaczam po prostu czas na przejście odcinka, a każdy idzie w osiągalnym przez siebie tempie.
Tak było w przypadku Szybowcowej. Mieliśmy chyba 40 minut na podejście i pół godziny na szczycie na odpoczynek, połączony ze zwiedzaniem hangarów.
Powrót jest zawsze w to samo miejsce?
Tak, bo zwykle tam zostawimy samochody i musimy do nich wrócić. Dlatego trasa musi być pętlą. Do niektórych miejsc musimy podjechać samochodami. Czasami jest taki kondukt samochodów, że ludzie wychodzą zaskoczeni z domów, bo to jest najczęściej 30-40 samochodów.
To tak dużo jest uczestników?
Dzisiaj wrzuciłem zaproszenie na wycieczkę po trasach gminy Bolków i już w ciągu godziny jest 130 zainteresowanych.
A jaki jest przedział wiekowy tych uczestników wycieczek?
Od 3 lat do 83. Najstarszym jest Rysiu, który ma 83 lata. Sam jest organizatorem wypraw po całym świecie. Dużo jest emerytów, ale chodzą też całe rodziny z dziećmi.
W jakie miejsca Pan prowadzi swoich turystów?
Staram się na wycieczkach zawsze zaplanować jakiś zabytek, który odwiedzamy na samym początku, póki mamy czyste buty, żeby nie nanosić błota do kościoła. No, ale przede wszystkim są to miejsca atrakcyjne przyrodniczo, często nieznane, położone poza szlakami😊 Po otrzymaniu wyróżnienia skonstatowałem, że nie było jeszcze wycieczki startującej ze Złotoryi. Zrodził się więc pomysł takowej w czerwcu br. Pod patronatem słynnej już galerii „Barwy Kaczawskie”. Co więcej myślę o cyklicznych wycieczkach weekendowych po Złotoryi ze startem w Galerii.
Gdyby tak reklamować ziemię złotoryjską, Góry i Pogórze Kaczawskie, jakąś jedną atrakcją, to co to by było?
Oczywiście tu z Ostrzycą nic nie wygra, ale osobiście rzadko prowadzę wycieczki w te najbardziej popularne miejsca.
No dobrze, ale Ostrzyca to jest oczywista atrakcja i nie trzeba być regionalistą, żeby ją wskazać. Pytam o Pana odkrycia.
Mam swój top, top of the top takich miejsc i one nie zawsze są znane. Na tej liście jest na przykład Owczarek. To jest taki szczyt vis a vis Czartowskiej Skały, w lesie. Były wulkan, gdzie są trzy przepiękne wyrobiska. Promuję Owczarka od trzech lat chyba.
Wreszcie zaczęto o nim mówić, ludzie zaczęli jeździć w to miejsce. Promuję też Mesznę – wychodnię skalną koło Połomu. Miejsce bardzo urokliwe. No i rzecz jasna – Okole. Nie ze względów sentymentalnych, z faktu, że opiekuję się Okolem od kilkunastu lat. Tam wytyczyłem ścieżki itd. Ale Okole jest rzeczywiście najbardziej atrakcyjne pod względem ilości wychodni skalnych. Tam też było pięć pomników przyrody. Na Okolu są takie miejsca jak Leśna Ambona, jak Czarcia Ambona, jest Klęśniak, takie urwisko skalne, do którego nikt nie dociera, bo nikt nie wie, że ono tam się znajduje.
Wizytówką naszej, choć już dalszej krainy są też okolice Lubrzy. To bliżej Bolkowa, czyli Karczmisko, Czerwona Skała, Diablak,
Są potężne kamieniołomy, np. Silesia w Wojcieszowie. Jego potęga jest przytłaczająca.
Jest też podobne wyrobisko Sobocin koło Mysłowa. Tam stoją największe cztery wapienniki Dwa lata temu jako jeden z pierwszych rozpocząłem mocną promocję tego miejsca. Teraz już jest wytyczona ścieżka.
Mówi pan tu przede wszystkim o geologii, a jeżeli chodzi o zabytki? Co tu jest według Pana najgodniejsze uwagi? Pewnie kościół św. Jana i Katarzyny w Świerzawie?
Otóż nie, najpiękniejszym kościołem ze względu na swe wyposażenie są Świny. Kto trafił tam, ten przyznaje mi rację. I ma najpiękniejsze wnętrze na Pogórzu Kaczawskim. Wnętrze i wyposażenie są renesansowe. Co prawda nie ma oryginalnego ołtarza, bo został wywieziony, ale można wejść i usiąść w ławce z 1600 roku. Ich konstrukcja jest wyjątkowa: są zamykane małymi drzwiczkami i posiadają dodatkowe siedziska. To wszystko ma 400 lat! Tego nawet w muzeach nie ma. Całe wyposażenie jest pokryte maureską, kształtnym ornamentem z wypisanymi na wszystkich elementach drewnianych cytatami z Biblii. I jest tam też najpiękniejsza loża kolatorska na Pogórzu Kaczawskim. Tym piękniejsza, że po procesie konserwacji.
Oprócz Świn polecam ołtarz w kościele w Lipie, no i oczywiście Wysocko. W Wysocku jest fragment ołtarza – dyptyku z połowy XV wieku z przedstawionym ukrzyżowaniem. Godny uwagi jest też obraz w kościele w Brenniku z warsztatu Cranacha Starszego albo figurka gotycka Matki Boskiej z XV wieku w kościele w Sokołowcu.
Ludzie jeżdżą do muzeów, kiedy w swojej wiosce mają takie dzieła sztuki, tylko wystarczy się przyjrzeć albo ktoś musi je pokazać.
Cudze chwalicie, a swego nie znacie.
Tak, tak. W regionie Gór i Pogórza Kaczawskiego dużo jest takich rarytasów. I ja o nich właśnie opowiadam, popularyzuję te atrakcje. Zawsze staram się być przygotowany. Kiedy oprowadzam po kościele, opowiadam o charakterze budowli, mówię o wszystkich świętych, których figury się tam znajdują, te nieznane staram się interpretować.
Zna się Pan na sztuce. Jest Pan z wykształcenia historykiem?
Nie, z wykształcenia jestem dyplomatą. Kończyłem stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Wrocławskim ze specjalizacją dyplomacji, ale robiłem też zarządzanie w kulturze na Jagiellonce, To jednak bardziej dotyczyło wąskiego zakresu kierowania placówką kultury.
Generalnie opieram się na literaturze. Mam przebogatą bibliotekę. Jestem ciekawy świata i poznaję ludzi, którzy mają pewną wiedzę. Jak opowiadam o czymś, to opowiadam bardzo szeroko, a ludzie potrafią zadawać różnego rodzaju pytania.
Jakie?
Czasami zaskakujące, np. w jaki sposób powoływano plebana w średniowieczu albo skąd pochodził pleban, albo jak wyglądał ryt prowadzenia mszy w średniowieczu, co jedzono w średniowieczu, jakie były wtedy ceremonie pogrzebowe, do czego służyły krypty, jak byli ludzie chowani w kryptach, do czego służyło lektorium, dlaczego oddzielało sacrum od profanum, dlaczego kobiety na renesansowych epitafiach mają zakryte usta i tego typu rzeczy. Trzeba mieć przebogatą, szeroką wiedzę, żeby móc takim ludziom odpowiedzieć generalnie na każde pytanie, jakie potrafią zadać.
Wróćmy do turystyki. Niedawno dowiedzieliśmy się, że Geopark Krainy Wygasłych Wulkanów otrzymał już tytuł patronat UNESCO. Jak to według Pana zmieni sytuację związaną z turystyką w regionie?
Przede wszystkim ten certyfikat ma aspekt promocyjny. Na pewno będzie większa łatwość pozyskiwania teraz środków na infrastrukturę. Druga sprawa to promocyjność, czyli wiele ludzi się dowie o tym miejscu. Nam się wydaje, że wszyscy już wiedzą o Krainie Wygasłych Wulkanów, ale tak wcale nie jest.
Ważne jest też umiejętne pokierowanie Geoparkiem, żeby lokalne społeczeństwo jakoś zintegrować wokół tej idei, bo to jest też jakieś wyzwanie dla decydentów, którzy będą kierować rozwojem Geoparku.
Nie boi się pan, że w związku właśnie z tą popularnością nasze Kaczawy czy w ogóle Kraina Wygasłych Wulkanów przestaną być taką dziewiczą przestrzenią?
Myślę, że nie ma jeszcze wcale u nas tak dużo turystów. Spokojnie jesteśmy w stanie wchłonąć jakąś liczbę odwiedzających, bo nawet analizując pewne inwestycje, to się okazuje, że u nas w pewnych miejscach np. nie opłaca się restauracji otworzyć, bo jest za mało klientów. Na przykład w Świerzawie czy do niedawna w Wojcieszowie.
Naprawdę nie mamy wcale dużo turystów. Przechodząc z grupą na trasach, czasem nie spotykam nikogo.
Uważam jednak, że trzeba będzie poprawić całą infrastrukturę, przede wszystkim parkingi, bo to jest najważniejsze. Dla mnie największym problemem organizacyjnym podczas wycieczek jest właśnie parking. Od tego zaczynam, bo do mnie przyjeżdża na przykład 50 samochodów i muszę je zmieścić w jednym miejscu, a nie ma takich możliwości. Musimy też poprawić bazę noclegową. Jeszcze wciąż za mało mamy typowych agroturystyk i schronisk turystycznych. Pensjonaty są drogie. Brakuje miejsc odpoczynku, informacji turystycznej.
Boję się, że może się okazać, że nagle turyści, którzy zostaną zwabieni hasłem Geoparku UNESCO, albo się rozczarują, albo nas zhejtują. Trzeba zatem od infrastruktury zacząć. No i od ludzi. Uzmysłowić im, że na turystyce można zarobić.
I już na koniec naszej rozmowy chciałam się dowiedzieć, czy tak rozległą wiedzę na temat Gór i Pogórza Kaczawskiego, Krainy Wygasłych Wulkanów zamierza Pan ująć w jakiejś publikacji? Co prawda mówią, że w internecie nic nie ginie, ale inne znaczenie ma książka, a inny posty na fejsbuku.
Bardzo dużo ludzi mnie o to pyta. I zawsze mówię, że myślę o książce, ale to musi być porządna publikacja, z bogatym materiałem graficznym, a to kosztuje. Być może skończy się to napisaniem jakiegoś grantu i próbą pozyskania na to pieniędzy, żeby można było wydać książkę bez inwestowania własnych środków, bo to, co ja robię, robię za darmo, więc z tej działalności nie osiągam żadnych dochodów. Zastanawiam się nad uruchomieniem kanału na you tube i przeniesienia tam materiałów z obydwu cykli („Stop! Zabytek! I „Stop! Natura!”.
Życzę w takim razie skuteczności w pozyskiwaniu funduszy, czekam na książkę, a tymczasem witam w Kapitule wyborów Człowiek Ziemi Złotoryjskiej.
Ze Zbigniewem Mosoniem
rozmawiała Iwona Pawłowska
◙ Archiwum Zbigniewa Mosonia
oraz E-legnickie