Nie da się żyć bez traktora
Hubert Kłak, młody, trzydziestoletni rolnik i producent ekologicznej żywności, właściciel 50-hektarowego gospodarstwa, jak sam mówi: w Krainie Wygasłych Wulkanów w parku krajobrazowym w Sichowie, za ruinami pałacu. Z dala od drogi, w czystym miejscu na wulkanicznej glebie, na której być może posadzi winnicę. W rozmowie z Iwoną Pawłowską opowiada o tym, jak dzisiejsze rolnictwo niewiele się różni od prowadzenia biznesu.


Pan się czuje rolnikiem czy przedsiębiorcą?
Raczej rolnikiem. Ale to jest takie w sumie pytanie podchwytliwe, bo z jednej strony cała ta produkcja żywności od posiania przez zbiór, przez przygotowanie, przetwórstwo jest jak najbardziej rolnicza. Ale myślę, że już w tym momencie się kończy bycie rolnikiem, a zaczyna się bycie przedsiębiorcą, bo to, co wyprodukowałem, trzeba spakować, zająć się dystrybucją, logistyką. Dlatego jestem gdzieś pośrodku i muszę się w tym odnaleźć, bo częścią zajmuję się sam, częścią pracownicy z gospodarstwa, a kolejną częścią pracownicy od sprzedaży.
Ile ludzi Pan zatrudnia?
Tutaj też trzeba rozgraniczyć to, że ja korzystam z zasobów swoich rodziców, jeżeli chodzi o pracę w gospodarstwie, mamy sześciu, ale ja swoich do sprzedaży mam trzech.
Wydaje się, że jak na rozmach całego przedsięwzięcia: produkcji i sprzedaży to niedużo. To jest dużo. Czasem się śmieję, że w sumie, żeby wyprodukować, to mi ten palec wystarczy, by nacisnąć „start” na prasie i olej kapie. Ale żeby sprzedać, już trzeba trzech osób, plus ja i narzeczona. Bo ktoś musi zrobić reklamę w internecie, zbudować markę, jechać na targi, imprezy. Wystawiamy się w różnych miejscach, gdzie nie ma konkurencji, żeby znaleźć jakąś swoją przestrzeń, która będzie nam dawała dochód, ale najczęściej można nas spotkać na giełdzie w Lubinie, w Cieplicach, na targu zdrowej żywności w Osieku, we Wrocławiu na bazarze Komandor.
Mówią, że łatwiej żyć z handlu niż z produkcji. Czy to prawda?
Tak, u mnie w rodzinie mówiło się, że lepsze kilo handlu niż gram pracy. I patrząc na sytuację na rynku, dochodzę do podobnego wniosku, poza tym nie jest to dobry moment na towary takiej wysokiej jakości, no bo tu nie ma co ukrywać, że to nie są towary pierwszej potrzeby. Drogi olej, miód czy mąka orkiszowa… A te produkty nie mogą być tanie, bo wszystkie są zupełnie ekologiczne. Gdy ja sprzedaję pół litra oleju za 20 zł, w markecie jest po 6 zł za litr.
Dlaczego zdecydował się Pan na produkcję żywności ekologicznej, na wytwarzanie oleju, mąki?
Moje rodzeństwo, podobnie jak ja, związane jest z rolnictwem, ale ja zawsze inaczej niż inni na wszystko patrzyłem i postanowiłem też w tym wypadku być bardziej oryginalny. A zaczęło się od tego, że mama kupiła wyciskarkę wolnoobrotową i przystawkę do tłoczenia oleju. Pomyślałem: niesamowite, że sobie można olej w domu robić. I to olej, który ma smak i zapach. Zacząłem przygodę z tłoczeniem oleju z ziaren, a potem, zachęcony efektem, kupiłem taką tłocznię z Chin, najtańszą, jaką znalazłem. Co prawda po stu kilo rzepaku się wytarła i zepsuła. Odstawiłem ją do garażu, ale nie zapomniałem zupełnie o tym pomyśle. Po paru latach zdecydowałem się a zakup porządnej, profesjonalnej prasy, nie takiej za tysiąc złotych, a za kilkadziesiąt, żeby tym razem służyła latami. No i przerabiam teraz ziarna, nie kilogramami a tonami. A zacząłem na dobre pod koniec zeszłego roku.

Produkcja oleju to jedno, a te wszystkie procedury okołoprodukcyjne, zezwolenia, certyfikaty – drugie?
Skorzystałem z ułatwień rolniczego handlu detalicznego. Oczywiście prowadzę księgę HACAP-u dla swojej tłoczni, są tam opisane wszystkie procedury, zasady transportu zboża z magazynu do tłoczni, mam osobny samochód do tego przeznaczony. W specjalny sposób to zboże trzymam przy tłoczni. Oczywiście w worku, tylko nie na podłodze, ale na plastikowej palecie. Worki muszą być jednorazowe. I tu taki paradoks – gospodarstwo jest ekologiczne, dbamy o środowisko, a musimy używać jednorazowych worków polipropylenowych, w których zboże jest raptem 20 minut. Mam rozpisane wszystkie procedury higieniczne dla wszystkich trzech pomieszczeń w tym dla kuchni, gdzie w zmywarkach przygotowuję butelki, higienizuję je, wyparzając w piekarniku.

Czyli wszystko musi być pod ścisła kontrolą sanitarną.
Tak. Są też procedury rozlewania oleju. Olej nalewam odstany, ale niefiltrowany, by go nie napowietrzać. Dlatego w moich butelkach pojawia się osad. Ale to naturalne zjawisko.
Nie tylko olej ma Pan w swojej ofercie. Ostaniu udało mi się kupić miód gryczany Pańskiej produkcji.
Tak. Mam też pasiekę. I kto w tej pasiece pracuje? Ja, przecież to są moje pszczółki, a ja je prawie wszystkie znam z imienia 😊 Do zimy miałem 45 uli, ale z racji tego, że popełniłem wiele błędów, mało pszczół mi przezimowało Jednak już odbudowuję pasiekę. Bo mi się marzy, taka, jak miał dziadek, a miał 100 uli.
Trochę trwa pobieranie tego miodu z tylu uli? Rok temu miód lipowy pobierałem z 22 uli w cztery osoby i robiliśmy to trzy dni. Plus później trzy dni słoikowania. Ale pomaga mi w tym moja rodzina, narzeczona, jej rodzice…

Narzeczona? Czyli nie jest pan rolnikiem, który szuka żony? 😊
Nie daj Boże! Żona sama się znalazła 😊 Oczywiście, tylko żart.
Narzeczona wie, na co się pisze, wiążąc się z rolnikiem?
Chyba tak, bo my już jesteśmy piąty rok ze sobą, może coś wie, ale czy jest świadoma swych praw i obowiązków, to nie 😊 Pewnie jeszcze nie wie, co to znaczy robić w nocy opryski przez trzy tygodnie.
Rolnictwo chyba nie jest popularnym zajęciem wśród młodych mężczyzn?
Ja akurat znam samych młodych chłopaków. Może dlatego, że właśnie z nimi utrzymuję kontakt, z rolnikami w Prusic, Rokitnicy – a oni są młodsi ode mnie.

Czyli zmienia się coś w tej kwestii?
Zmienia się, bo rodzice oddają potomstwu gospodarstwa.
No tak, ale przede wszystkim młodzi gospodarują na dużych areałach, bo małe gospodarstwa raczej się nie opłacają?
O, to jest piękne rolnicze powiedzenie. Śmiejemy się, że jest taki żart rolniczy: – „Powiedz coś po rolniczemu”. – „Nie opłaca się”.
Weszłam w konwencję 😊
Idealnie. A tak serio, to ja bym nie powiedział, że się nie opłaca. Rolnictwo wymaga, zwłaszcza w tych czasach, tak jak w tym roku anomalii (rzepak zakwit w kwietniu), bardziej ekonomicznego podejścia. Tak, jak w potężnych korporacjach. Jeżeli jeszcze ceny płodów spadają, to jak na tym zarobić? I to jest moim zdaniem nie problem, tylko wyzwanie, bo ziemia jest, ona urodzi, byleby był deszcz, to zawsze coś w tej ziemi będzie. Jeśli zaoszczędzimy na nawozach, to wiadomo, będzie mniejszy plon. Ale to trzeba z kalkulatorem pomyśleć. Jeżeli nie zainwestuję w nawóz na pole, to mi pole też coś urodzi. Niewiele, ale taniej… I tak to wygląda.

Są pewne rzeczy, na których nie da się zaoszczędzić. Nie oszczędzę na środkach ochrony roślin, na zabiegach, które ochraniają roślinę przed chorobami, przed insektami, bo rzepak jest na przykład tak wrażliwy, że go już przy kiełkowaniu pchełka zaatakuje i go nie będzie. A wracając do hektarów, to szczerze mówiąc, na stu hektarach jedna rodzina naprawdę będzie żyła dobrze.
Domyślam się, że uprawia Pan rzepak, między innymi na olej, a co poza rzepakiem?
Mamy pszenicę, rzepak, kukurydzę. Od dwóch lat wróciliśmy do buraków cukrowych po 20 latach. Niedawno zaczęliśmy uprawiać konopie. Również na olej. Podobnie jak słonecznik. Te słynne zdjęcia, co dwa lata temu wrzucano na lokalne portale, to było 80 hektarów naszego słonecznika. Mieliśmy nieustannie gości na naszym polu 😊.
Rzepak kosi się kombajnami, a jak to jest ze słonecznikiem?
To jest to samo. Kombajn ścina kapelusze, wyłuskuje ziarna. Jedna maszyna wystarczy do rzepaku, słonecznika i kukurydzy.

Rzepak i słonecznik macie na olej, a kukurydzę?
Przede wszystkim z racji biogazowni kukurydzę siejemy na kiszonkę. Wtedy inna maszyna, sieczkarnia polowa, ona to rozdrabnia całą roślinę, kruszy i to jest wtedy transportowane na pryzmę, ugniatane, zakiszane i potem zasila biogazownię, bo biogazownię można do krowy porównać. Krowa też je i biogazownia też jest karmiona. Nawet te same bakterie występują. Tylko, że krowa daje mleko, a biogazownia wszystkie te produkty przetwarza w metan, który jest spalany w silniku i produkowana energia elektryczna.
Pan też zajmuje się biogazownią?
Ja zajmuję się gospodarstwem, a brat biogazownią, jednak to takie naczynia połączone, bo współpracujemy ze sobą.
Cała Wasza rodzina związana jest z rolnictwem. Nie myślał Pan o tym, by iść inną drogą?
Od kiedy pamiętam, zawsze byłem związany ze wsią, z gospodarstwem. No może tylko z przerwą na edukację, na studia i te kilka lat, które spędziłem w Łagowie, pomagając siostrze w prowadzeniu hotelu. Trudno mi wyobrazić sobie inne życie, bo rolnictwo to nasza rodzinna tradycja. Wyssałem ją z mlekiem matki. Miałem cztery lata, kiedy rodzice wzięli w dzierżawę wielkie gospodarstwo w Prusicach. Tam był mój drugi dom, bo najpierw mieszkaliśmy w Jaworze i do Prusic dojeżdżaliśmy. Później wychowywałem się w sklepie, w centrali nasiennej, którą prowadzili rodzice. Śmiałem się za dzieciaka, że nie mam mamy, taty, tylko szefa i szefową. To, że pomagałem rodzicom przy uprawach, przy żniwach, było naturalne i oczywiste.

Podejrzewam, że nie miał Pan normalnych wakacji?
Wakacje były w polu. Nie pamiętam, żebyśmy z rodzicami gdzieś jeździli, bo nie było możliwości. Akurat w tym czasie najwięcej pracy trzeba wykonywać, kiedy trwają wakacje.
Poza tym, z racji tego, że rodzice nas mieli pięcioro, jestem piąty, najmłodszy, każdemu z nas musieliby wygospodarować pieniądze na wyjazdy. A nie zawsze było z czego. Łatwo nie było. Pamiętam, było takie Boże Narodzenie, że jak tato porobił wypłaty, to nie było na święta. Nie było prezentów pod choinką ani suto zastawionego stołu. Mój tato wyznaje zasadę, że pierwszeństwo w wypłacie ma pracownik. I ja jestem też tak wychowany. Pracownik musi mieć do pracy motywację, musi być zadowolony z tego, że to robi.
No efekt jest taki, że mamy pracowników, którzy są z nami nie po 2-3 lata, tylko rekordzista przechodzi w tym roku na emeryturę i nie miał nigdy innej pracy. Najmłodszy stażem ma 22 lata w gospodarstwie pracy. To część rodziny. Tyle lat się ich zna.
Nie myślał Pan, że rolnictwo to zbyt ciężki kawałek chleba? Młodzi ludzie wybierają korporacje.
Czasem chciałem robić coś innego, ale nie da się żyć bez traktora 😊 To nie po Bożemu jest. Poza tym lubię tę pracę i chcę się tutaj rozwijać. Pierwszym krokiem były produkty spożywcze, oleje, miody, mąki, ale idę dalej. Zacząłem robić mydła.
Mydła? Jak?
Zaczęło się od filmu „Fight Club”, gdzie robili mydło. Stwierdziłem, że też spróbuję. Poszukałem w internecie i zrobiłem. No i tak dużo studiując na ten temat, znalazłem wiele amerykańskich stron traktujących o produkcji mydła, ale nie na bazie mydlanej, co jest teraz bardzo modne.
Wzorowałem się na mistrzach z Aleppo. Zaczerpnąłem też trochę wiedzy zza oceanu, trochę wiedzy z naszego kontynentu i produkuję teraz mydła z naszych rodzimych olejów, właściwie ze swoich. Teraz robię serię mydeł ziołowych z ziół zbieranych tutaj po naszych lasach.
Więc już dojrzewa mydło z pokrzywy, z jasnoty, z glistnika. Będzie mydło z kwiatów bzu czarnego, z pędów sosny. Już robią się maceraty. Później to separuję, wyciskam…
To taka manufaktura?
Tak dużo ręcznej pracy. Ale mnie się to podoba. Zawsze lubiłem taką robotę.

Rodzice są z Pana dumni?
Nie wiem, przecież nie powiedzą.
Nie? Nie są tacy wylewni?
Nie, no szef i szefowa? 😊
Czyli są surowi dla swoich dzieci, preferują zimny chów?
Tak, tak. Nawet mama używa bardzo często tych słów.
Ile godzin ma pana doba?
Tyle samo, tylko krótko śpię.
Jest Pan kreatywnym i pracowitym człowiekiem.
Szukam swojej drogi. Jak coś nie pójdzie tak, to może się uda wrócić do samego rolnictwa. Rolnictwo zawsze będzie, ale chcę spróbować nową gałąź na tym drzewie wypuścić. Może zakwitnie, czego sobie życzę, bo mi się to strasznie podoba.
Mam masę pomysłów, które chcę zrealizować, tak jak te mydła, mąki orkiszowe. Może kiedyś założę winnicę 😊 Mam też marzenie otworzyć piekarnię. Moja mama jest z domu piekarzy. Może mam to w genach? 😊. Jeden dziadek był stolarzem, drugi kowalem, trzeci katem, a czwarty był piekarzem.
Więc mam już stolarnię, uruchamiam sobie jeszcze kuźnię, starą, poniemiecką. Niedawno z ojcem kupiliśmy młyn w Nowogrodźcu, w zasadzie dwa budynki: w jednym jest młyn, w drugim była piekarnia. W połowie już wyremontowaliśmy młyn i chcemy to uruchomić, by mielić zboże, a potem – być może – piec chleb.
Jak słucham pana, to tak zastanawiam się, czy więcej w Panu idealisty czy pragmatyka? Kim pan bardziej jest?
Sobą. Po prostu sobą, Hubertem i nikim więcej. I wszystkim to też powtarzam. Nie kierownikiem w gospodarstwie, nie szefem. Po prostu sobą.
No i fajna puenta. Dawno nie słuchałam kogoś, kto ma w sobie tyle pozytywnej energii.
Iwona Pawłowska