Nasz własny klaun

Michał Klimaszewski ma 24 lata, jest złotoryjaninem, tu się wychował i nawiązał trwałe przyjaźnie. Szkołę średnią realizował w Legnicy. Tam zaczął grać w piłkę ręczną w Młodzieżowym Stowarzyszeniu Piłki Ręcznej „Siódemka” Miedź Huras Legnica. Następnie rozpoczął studia na Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, gdzie zamieszkał na stałe. W tym czasie zaczął pisać do tzw. „szuflady” książki i opowiadania, recenzował też różne znane i mniej znane tytuły. W czerwcu 2024 roku ukazała się debiutancka powieść Michała Klimaszewskiego „Dawca”.
O książce rozmawiają z autorem Agnieszka Młyńczak i Jarosław Jańta.
Od kiedy tak naprawdę zaczęła się pana przygoda z literaturą?
Już 10 lat temu, gdy byłem uczniem gimnazjum, zacząłem pisać swoje pierwsze opowiadania i historyjki. Nawet komiksy, w których kolega rysował, ja dopisywałem dialogi i całą historię. To była forma zabicia przeze mnie wolnego czasu. Pisałem do tzw. „szuflady”.
Teraz proszę opowiedzieć o swojej karierze sportowej.
Kariera sportowa to za dużo powiedziane, raczej przygoda. Na pierwszy trening piłki ręcznej w Górniku Złotoryja poszedłem, gdy trenerem był Maciek Sroka. Przeszedłem przez wszystkie kategorie wiekowe. Dlaczego piłka ręczna? Poszedłem w ślady mojego ojca, który grał kilkanaście lat jako piłkarz ręczny. Razem fascynowaliśmy się tym sportem. Gdy w Złotoryi sekcja się rozpadła, ja już uczyłem się w Legnicy i trafiłem pod skrzydła trenera Siódemki Huras Legnica, Tomasza Górecznego. Tam moja drużyna zdobyła dwa wicemistrzostwa Polski juniorów, odnosiliśmy sporo sukcesów. Sport to dla mnie sposób na rozładowanie emocji, dzięki niemu mogłem się odprężyć i oczyścić umysł.
To nie przeszkadzało w nauce?
Nie, absolutnie! Miałem taki schemat dnia: od ósmej rano do szesnastej byłem w szkole na zajęciach w Legnicy, a trening miałem o siedemnastej trzydzieści. W międzyczasie jadłem gdzieś w barze obiad i na wieczór zjeżdżałem do Złotoryi. Wtedy mogłem oddać się właśnie pisaniu. Na dyskoteki nie chodziłem, bo po całym dniu w Legnicy ciągnęło mnie zawsze do domu.

Powiedział pan o sobie, że dużo czyta. Jak to jest? Sportowiec w gronie innych sportowców, jeden oczytany, reszta nie. Wypowiada się pan piękną literacką polszczyzną. Jak wyglądały pana kontakty z kolegami? Dopasowywał się pan do ich poziomu językowego i intelektualnego? Jak to było?
Nie było to dla mnie wtedy istotne. Czynnikiem wspólnym był dla nas sport czy też motoryzacja. Mieliśmy swoje słownictwo młodzieżowe.
Jak widzi pan swoją przyszłość po AWF-ie? Wiąże ją pan ze sportem czy też raczej z literaturą?
Na pewno przede wszystkim muszę znaleźć pracę w zawodzie, którego się uczę. Poszedłem na studia AWF-u po technikum, bo chciałem zostać nauczycielem wychowania fizycznego. Pewnie, że piłka ręczna to fascynująca rzecz, ale z tego się nie wyżyje, prawda? Podobnie jest z pisaniem książek. Moim zdaniem te dwie rzeczy to zabawa, której mogę poświęcić kilka godzin dziennie, ale dochodu nie przyniesie. Nie wiem, czy będę publikował więcej, czy Dawca jest pierwszą i ostatnią moją książką. Zobaczę, co przyniesie przyszłość.
O czym jest powieść Dawca?
Pisząc ją miałem na uwadze coraz większe uzależnienie osób od różnego rodzaju używek. Uzależnić się można od alkoholu, narkotyków, czekolady czy nawet sportu. Moja powieść odnosi się do dawcy szczęścia, czyli czegoś, co jest ulotne, nietrwałe. Sam bohater tytułowy niby istnieje, ale tak końca to nie wiadomo. Pamiętajmy, że zło jest zawsze obok nas i czai się w każdym z nas. I tylko od nas zależy, w jaki sposób to wykorzystamy, w kierunku dobra czy raczej wybierając zło. Więcej nie mogę mówić, żeby nie spojlerować.
Dlaczego przyjął pan konwencję kryminału, a nie jakiś inny rodzaj powieści?
Muszę przyznać, że byłem przebodźcowany czytaniem kryminałów, horrorów, thrillerów, ogólnie literaturą grozy. Dużo czerpałem ze Stephena Kinga, który bardzo lubił wchodzić w psychikę swoich postaci, opisywał tło wydarzeń, pokazywał życie codzienne. Postanowiłem podobny zabieg zastosować w mojej książce. Czy to wyszło? Nie wypada autorowi oceniać swojego dzieła.
O, bardzo dobrze to wyszło! Jednak przyjęta przez pana formuła to jakby przepisanie powieści Kinga „To”. Podobnie jak u niego jest senne miasteczko, klaun i jego ofiary.
I tu jest taka ciekawostka, że dwa razy się zabierałem do tej książki i jej ostatecznie nie przeczytałem. Są opinie, że moja książka Dawca jest w stylu To, lecz ja tak nie uważam.
Pańska książka jest bardzo długa w porównaniu z innymi. To był efekt zamierzony przez pana czy wymagania wydawnictwa?
Zacznijmy od tego, że moja książka jest składową dwóch opowiadań. Jedno napisałem jeszcze w szkole średniej, drugie na drugim roku studiów na początku 2023 roku. Podczas przeglądania starych plików natrafiłem właśnie na to.
Czyli zajrzał pan do starej szuflady?
Tak, właśnie! Doszedłem do wniosku, że fajnie byłoby nieco fantastyczną opowieść umiejscowić w małym mieście, dodać do tego dwóch gliniarzy i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Pisałem książkę bez kontaktu z wydawnictwem, miałem wolność twórczą. Dopiero później zacząłem poszukiwać wydawcy. Z tych większych prawie wszystkie miały już zajęte terminy, a poza tym na jakąkolwiek odpowiedź trzeba było czekać wiele miesięcy. Wtedy zdecydowałem się na wydawnictwo Nie powiem! I to wydawnictwo kazało książkę skrócić. Pierwszy plik przysłany do wydawnictwa miał milion dwieście tysięcy znaków ze spacjami (przeciętna książka zawiera ich trzysta tysięcy). Wtedy razem z korektorką i redaktorką ścięliśmy wszystko o trzysta tysięcy znaków ze spacjami. Jestem paniom za to bardzo wdzięczny.
Oprócz tego, że pańska powieść jest wyjątkowo długa, to zawiera bardzo dużo rozmaitych wątków. Jaki sposób autor ma na to, aby ich nie pomylić? Jest na jakaś specjalna technika?
Może trochę bałaganiarski styl tej książki wynika z tego, że nie robiłem specjalnych notatek. Polegałem na swojej pamięci, ja po prostu żyłem tym światem przedstawionym w Dawcy. W sumie pisałem ją dwa i pół miesiąca.
To bardzo szybko przy takiej obszernej książce!
W tym czasie nauczyłem się pić kawę i może to kofeina tak wpłynęła na moje zwoje mózgowe. Wtedy na uczelni miałem wymagające, trudne przedmioty, więc pisanie było dla mnie odskocznią od tego. Dodatkowo pięć razy w tygodniu trenowałem ręczną, na szósty dzień – mecz. To było intensywne życie. Mój dzień w akademiku zaczynał się o szóstej rano, wtedy siadałem do pisania, bo od ósmej zajęcia. Po zajęciach znów siadałem do pisania, żeby zdążyć coś napisać przed treningiem. Potem coś zjeść na szybko, następnie trening, po treningu znów pisałem. Po prostu każdą wolną chwilę poświęcałem na pisanie.
Daje pan świetne, dogłębne portrety psychologiczne swoich postaci, co może dziwić, gdy się wie, że autor jest młodym sportowcem. Odczucia bohaterów, ich sympatie i antypatie są ogromnym atutem książki. Postaci nie są płaskie, one żyją, są z różnych środowisk. Miał pan jakieś wzorce dla nich, o kimś pan myślał podczas ich kreowania?
Na pewno miałem jakieś wzorce, nie do końca świadome. Jestem typem obserwatora, a mieszkając we Wrocławiu, spotykałem wiele osób, które mogły stanowić wzorzec dla jakiegoś mojego bohatera. Zawsze wczuwam się w postać, którą opisuję.
A jak się pan wczuwał w psychikę dziewczyny?
To jest moment, żeby przeprosić wszystkie panie. Wiem, że nie potrafię pisać postaci kobiecych.
Przeprosiny przyjęte J.
Książka daje fotograficzny obraz pracy policjantów. Ich dyżury, patrole, rozkład dnia pracy, komenda policji jest dokładnie opisana. To bardzo prawdziwe. Skąd pan to wziął?
Kilka razy zostałem zatrzymany przez policję, stąd mogłem pewne rzeczy opisać dokładnie. Chciałem opisać pracę policjantów dlatego, że mogłem w razie potrzeby dopytać mojego ojca, który pracuje w policji, o jakieś szczegóły. W książce pragnąłem pokazać osoby w państwowej służbie, które dobrze zarabiają, ale mają takie same problemy jak inne warstwy społeczeństwa. Ich zadaniem jest chronić ludzi, powinni świecić przykładem. Dobrym przykładem. Opisałem ich w ten sposób, aby pokazać że w każdej grupie zawodowej, w każdej warstwie społeczeństwa zdarzają się podobne problemy.
Wątek policyjny rozbudza w czytelniku sympatię do złotoryjskich policjantów, bo wszak opisuje pan komendę złotoryjską. Po lekturze książki z sympatią postrzega się patrole policyjne, które spotykamy na naszej drodze.
Też o to mi chodziło, gdy zdecydowałem się na opisywanie pracy policji. Książka Dawca jest hołdem dla pracy mojego taty.
Trzeba też poruszyć temat seksu, którego scen jest sporo w książce, takiego w męskim rozumieniu, brutalnego. Są pokazane pewne jego aspekty, zwłaszcza na styku z zadawaniem bólu i torturami.
No tak, wczuwam się w moich bohaterów, ale niekoniecznie się z nimi zgadzam. Sceny seksu nie są autobiograficzne, broń Boże! Do tego typu scen robiłem dokładny research. Byłem zmuszony oglądać odpowiednie materiały, żeby się dowiedzieć, jak reagują mordercy i psychopaci. Następnie wykorzystywałem te motywy w książce. Z tych materiałów dowiedziałem się, że zadawanie cierpienia i bólu może spowodować podniecenie seksualne u tegoż psychopaty. Ludzie uwielbiają sensację, zło przyciąga jak magnes. Chcę dodać, że najlepiej sprzedaje się właśnie strach i seks.
Akcję powieści umieścił pan w Złotoryi i okolicach, to kolejny atut książki. Bohaterowie chodzą ulicami Złotoryi, można z łatwością prześledzić ich trasy.
Bałem się tylko tego, gdy używałem rzeczywistych nazw miejsc i ulic, że władzom może się to w jakiś sposób nie spodobać, dlatego niektóre nazwy zmieniłem.
Symbolika klauna jest dość ograna i w literaturze, i w filmach. Dlaczego pan przyjął taką konwencję?
W filmie „Mroczny rycerz” spodobała mi się kreacja Heatha Ledgera. Wtedy wgłębiłem się w postać psychologiczną Jokera. Zaimponowało mi to, w jaki sposób aktor kreował graną przez siebie postać. Wtedy postanowiłem stworzyć coś podobnego, tyle że u mnie miała to być postać literacka. Nie chciałem stworzyć plagiatu, lecz przenieść na polskie realia, jakby to mogło wyglądać u nas, w tak niepozornym mieście – z całym szacunkiem – jak Złotoryja. Byłem ciekaw efektu, gdy takiego psychopatę umieszczę w małomiasteczkowych klimatach, gdzie prawie każdy każdego zna, gdzie jest o wiele mniej ludzi niż w dużym mieście i siłą rzeczy jest mniejszy przepływ informacji. No i wreszcie mamy swojego, złotoryjskiego klauna!
Książki spełniają wiele ról, edukacyjną, rozrywkową, bywają często ucieczką od codzienności. Są też książki o tematyce, przed którą raczej uciekamy, boimy się jej, o psychopatycznych mordercach. Pański bohater tytułowy to zło wcielone. Czy w Dawcy można znaleźć odpowiedź na to, czym jest zło? Jaki efekt chciał pan osiągnąć tą powieścią? Tylko przedstawić problem czy coś jeszcze? A co, jeśli ktoś zechce wziąć przykład z tytułowego bohatera?
Wydaje mi się, że nie osiągnąłem jeszcze takiego rozgłosu, żeby ktoś chciał brać przykład z Dawcy,
nie sądzę również, aby moja książka mogła wywołać tak skrajne emocje u niektórych osób. W trakcie pisania żałowałem osób, które przegrały swoje życie. Przecież problemy przedstawione w książce mogą się odnosić do każdego z nas, każdy może stać się osobą uzależnioną. I to uzależnienie, to zło, które nas zabija od środka, paradoksalnie daje nam szczęście. Tak jak mój bohater tytułowy – Dawca.
Naszym zdaniem książka niesie przesłanie społeczne. Kim lub czym możesz się stać, jeśli będziesz brał niebezpieczne substancje. To nie jest zwykły kryminał, lecz psychologiczny, chociaż budzi skrajne emocje. Napisał pan dobrą książkę.
Cały czas staram się rozwijać literacko. Czytam o wiele więcej książek niż kiedyś, zwracam uwagę na warsztat literacki i pisarski. Jestem pewien, że teraz napisałbym pewne rzeczy inaczej i lepiej. Debiut nigdy nie jest idealną książką. Ja podczas pisania nie byłem przez nikogo prowadzony, polegałem jedynie na sobie, na własnych zdolnościach i intuicji. W pracy wspomagali mnie moi rodzice i moja partnerka, która uczestniczyła w całym procesie. Miałem też wsparcie ze strony przyjaciół. Za to wszystkim serdecznie dziękuję.
My również dziękujemy za rozmowę i życzymy dalszych ciekawych, dobrych książek.
Agnieszka Młyńczak i Jarosław Jańta