W okopach I wojny
Przedruk artykułu Romana Gorzkowskiego z 8(45)/2009 numeru Echa Złotoryi. Zawiera fragmenty, które nie zmieściły się w wydaniu drukowanym.
W okopach I wojny
Do wojny szykowała się Europa bez mała ćwierć wieku. Zapewne wybuchnąć musiała, bowiem mocarstwa nie potrafiły już w inny sposób zrealizować swych celów. 28 czerwca 1914 r. doszło do zamachu w Sarajewie a w miesiąc później Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii. O wybuchu konfliktu dowiedziano się w mieście już 28 lipca (wtorek) 1914 r. Dziennikarz lokalnego czasopisma, ukazującego się trzy razy w tygodniu, relacjonował, iż podobnie jak w większości miast niemieckich, także w Złotoryi rośnie zainteresowanie sprawami wojny. Już w sobotę czytelnicy odwiedzali redakcję, aby usłyszeć najnowsze wydarzenia z politycznego nieba a roznosiciele prasy mieli pełne ręce roboty. Gdy ogłoszono mobilizację, miasto było poruszone, zgłaszali się ochotnicy: 8 sierpnia było ich już 85. Pod koniec tego miesiąca ochotników przyjmował m.in. Batalion Rezerwowy 7 Pułku Grenadierów im. Króla Wilhelma I w Legnicy.
Zmobilizowani kierowani byli m.in. do obozu treningowego zwanego jeszcze przed wojną Warthelager, rozciągającego się w pobliżu wielkopolskich miejscowości Murowana Goślina i Owińsk. W sumie trafili do ponad 90 różnych jednostek wojskowych, najliczniej zapewne do 7 Pułku Piechoty (Landwehr-Infanterie-Regiment 7), który walczył na froncie wschodnim, a dokładniej w Wielkopolsce, na Kielecczyźnie, nad Dnieprem ale również w Belgii. Wśród poległych żołnierzy tej jednostki było 14 złotoryjan. O czterech złotoryjan mniej stracił wspomniany legnicki 7 Pułk Grenadierów, bijący się w Belgii i Francji, m.in. w rejonie Verdun. Liczba powołanych do wojska z naszego miasta mogła sięgnąć 500-700 osób w różnych formacjach. Powoływano złotoryjan do wojska przez cały okres wojny, np. od marca 1918 r. poborowych rocznika 1900. Gustaw Kindler wspominał: Zostałem żołnierzem we wrześniu 1918 r. w wieku 18 lat. Dostałem połatany mundur, dwie pary obuwia i maskę przeciwgazową na jednej papierowej taśmie. Wyżywienie było wystarczające, jednak w zupie często były robaki. Otrzymywałem paczki z domu, także u polskiego piekarza można było kupić spod lady od czasu do czasu chleb (stacjonowaliśmy w prowincji poznańskiej). Polacy nie robili go dokładnie zgodnie z pruskimi przepisami i każdego południa podczas wykonywania rozkazów przewracało się kilku kolegów. Cieszyliśmy się, gdy w listopadzie nadszedł koniec. Na Boże Narodzenie byłem w domu.
Złotoryjanie służyli przede wszystkim w różnych oddziałach piechoty (grenadierzy, strzelcy, także górscy, fizylierzy), kilku w lotnictwie, artylerii oraz kawalerii. Byli również sanitariuszami, szoferami, piekarzami, obsługiwali sprzęt wojskowy. Co najmniej 50 osób dosłużyło się stopni wyższych niż szeregowy. Niektórzy trafili do tych samych jednostek. Było im zapewne raźniej, lecz można było spodziewać się i takich rezultatów: 18 grudnia 1914 r. pod Krasocinem zginęło dwóch złotoryjan z tego samego pułku; analogiczna sytuacja powtórzyła się 8 marca 1915 r. pod Łopusznem.
W pierwszych miesiącach wojny więcej uwagi poświęcano w prasie sytuacji na froncie zachodnim, zdając sobie sprawę że tu właśnie powinno dojść jak najszybciej do zadawalających Niemców rozstrzygnięć. Nadchodząca z tamtejszych okopów korespondencja zaczęła pojawiać się w złotoryjskiej prasie od sierpnia 1914 r. Brat jednego ze złotoryjan, sierżant piechoty, stacjonujący gdzieś przy granicy francuskiej, pisał: Zapał jest wielki, wszyscy są pewni zwycięstwa, humoru też nie brakuje. Przede wszystkim wyżywienie jest znakomite. Dzisiaj na obiad mieliśmy naszpikowanych słoniną Francuzów a na kolację marynowanych Anglików. W listopadzie 1914 r. list z Francji wysłał Albert Kunze: Już długo leżymy we wsi H., która jest podobna do Wilkowa. Około 6 km stąd znajduje się twierdza H. Ona, jak i nasza wieś, są nienaruszone. Śpimy i mieszkamy z końmi, wylegujemy się też na łące pod wsią… Jesteśmy dobrze zaopatrzeni. Nasza artyleria mówi Francuzom „Dobranoc”. Jest to nowoczesna wieś ze światłem elektrycznym, tylko strasznie brudna. Kwateruję w szkole. Zdobycie piwa nie było takie łatwe. O godz. 11 gaszą światło. Niewiele kilometrów od nas można zobaczyć stanowiska francuskiej artylerii i cztery strzeleckie okopy. Jednym słowem, sielanka, choć można już zapytać o powody tak „długiego” postoju. Prawdziwy obraz krwawych jatek, których apogeum miało zresztą dopiero nadejść, przekazywany był zapewne przez żołnierzy na przepustkach, ale o tym nie można było głośno mówić ani pisać.
Nieco ciekawszy jest list anonimowego złotoryjanina, relacjonującego walki nad Marną w 1914 r.: ST. Martin 1 października. Ostatnie rzeczy i trzy gazety [tu przy okazji dowód, że złotoryjska prasa docierała na front, z czego zresztą musiała być dumna redakcja] otrzymałem 28 września. Papierosy są u nas poszukiwanym artykułem. Zapłaciłem już za sztukę 1 markę. Chcę dodać, iż ostatnie 10 sztuk otrzymałem w nienagannym stanie…Stoczyliśmy tak wiele potyczek. Chrzest bojowy mieliśmy 15 sierpnia pod Dinant, gdzie 3 i pół godziny staliśmy w ogniu artylerii. Był to zły początek, ale mimo to osiągnęliśmy swój cel….Leżałem z kilkoma kolegami na polu buraczanym, gdy otrzymaliśmy ogień od tyłu. To byli partyzanci, ojciec i syn. W pół godziny schwytaliśmy świnie a dwie minuty później pozbawiliśmy ich życia. Takie przypadki zdarzają się częściej, ogień dostajemy nawet z drzew. 28 sierpnia zostaliśmy zaskoczeni w nocy. Była to nieprzyjemna sytuacja, straciliśmy wówczas pierwszych dwóch poległych i trzech rannych, jak też 11 koni. Wprawdzie w innym dniu odpłaciliśmy za to. Od 1 do 6 września mieliśmy każdego dnia bitwę, z których najgorsza była 6 września. 9 września stoczyliśmy bój nad rzeką Marną, co chciałbym krótko opisać.
Francuzi znajdowali się w odwrocie, my staliśmy na lewym brzegu. Wtedy doliną nadeszła jedna brygada francuskiej piechoty i dwa szwadrony kirasjerów. Maszerowały spokojnie a my pozwoliliśmy im podejść na około 3000 m. Wówczas otworzyliśmy ogień – tego widoku w życiu nie zapomnę. Nieprzyjacielskie odwody, które stały we wsi, uciekając wysadziły za sobą most. Piechota i kirasjerzy, będący jeszcze na naszej stronie, nie zauważyły w kurzu, że most został zniszczony i rzuciły się do wody, która zabarwiła się na czerwono, co przedstawiało okropny widok. Z drogi, którą przeszła piechota, musieliśmy najpierw usunąć zwłoki, aby posunąć się dalej. 11 września był smutnym dla nas dniem, znowu zostaliśmy zaatakowani – gdy wychodziliśmy z lasu dostaliśmy straszny ogień. Stawiliśmy dzielny opór, ale trafiliśmy na o wiele silniejszego przeciwnika i musieliśmy się wycofać. Od trzech dni stoimy tutaj w ST. Martin w rezerwie i ewentualnie do pomocy 24 Dywizji Rezerwowej. Chcę zaznaczyć, że byliśmy już 25 km od Paryża.
Od września 1914 r. mówiło się w mieście o utworzeniu lazaretu w pustych budynkach uzdrowiska w Jerzmanicach Zdroju. Organizację lazaretu i nad nim opiekę powierzono Ojczyźnianemu Związkowi Kobiet (Vaterländischer Frauenverein). W obiekcie dokonano niezbędnych remontów i adaptacji, aby pierwszych rannych przyjąć w dniu 11 listopada 1914 r. Na początku urządzono 64 łóżka, po roku działalności funkcjonowało 80 łóżek, w każdym pokoju po 2-3 łóżka. Oprócz tego w pałacu we wsi przyszykowano dalsze cztery. W 1916 r. dostawiono dalszych 12 łóżek i obliczano, iż tylko w tym roku lazaret dał opiekę 700 żołnierzom. Panowały tutaj stosunkowo dobre warunki, do dyspozycji rannych była biblioteka, gramofon, pianino, bilard oraz malowniczy park uzdrowiskowy. Związek Kobiet od początku funkcjonowania lazaretu wielokrotnie organizował zbiórki: przekazywano papierosy, tytoń, wino, czekoladę, kawę, książki, sztućce, herbatę, obrazy, owoce, wędliny i mięso (do czasu), odzież, pieniądze, pocztówki, papier listowy i wiele innych artykułów. Datki pieniężne płynęły także z Czerwonego Krzyża, wspomagał lazaret hrabia von Dirksen z zamku w Grodźcu, siostry zakonne i wolontariusze. Odbywały się koncerty muzyczne z występami chórów i kapeli garnizonowej. Datki na lazaret płynęły np. także z koncertów kantora Schulzego w kościele św. Mikołaja w Złotoryi. Ozdrowieńcy pochodzili z różnych miejscowości w Niemczech, wracali po podleczeniu do domów lub na front.
W zbiórkach na rzecz armii i żołnierzy przodował Ojczyźniany Związek Kobiet. Ciągle ogłaszał w prasie kolejne apele, oczekując m.in. na ołówki, szczotki do włosów, szaliki, ciepłe rękawice, czapki, koszule, szelki, notatniki, nauszniki, czekoladę, tytoń, kalesony, cygara, papierosy, mydła, pantofle, sztućce, papier. W 1916 r. ta organizacja wysłała żołnierzom na frontach 12 tys. sztuk ciepłej odzieży o wartości 16 tys. marek, tytoń i papierosy za 700 marek oraz paczki bożonarodzeniowe dla 4496 żołnierzy. Związek Gimnastyczny (Turnverein) podejmował zbiórki wszystkiego co możliwe dla żołnierzy. Paczki wysyłano także jeńcom w niewoli angielskiej. Od 1915 r., gdy zaczęto reglamentować żywność, przestały być możliwe zbiórki takich wyszukanych produktów, jak czekolada czy kiełbasa wędzona sucha. Sklep Carla Grossmana w Rynku (i zapewne nie tylko ta jedna placówka), przestawiwszy się na sprzedaż „wojskową”, oferował odzież, owijacze, nieprzemakalne płaszcze, oficerskie epolety, czapki, naszywki, skarpety itp. W styczniu 1915 r. kupiec Kreutz postawił do dyspozycji władz wojskowych swojego psa, który został wytresowany na psa sanitarnego, i zasugerował, iż może on się przydać w walkach w Rosji.
Prasa nie zapominała donosić o nadawaniu Żelaznych Krzyży. Pierwsi złotoryjanie otrzymali je we wrześniu 1914 r. za walki we Francji i Rosji. Takich informacji będzie stopniowo coraz więcej. W październiku 1914 r. odznaczenie otrzymał np. porucznik Classe, w cywilu nauczyciel techniki w szkole fundacji Schwabe-Priesemuth, w styczniu 1915 r. W. Guhl (brat zasłużonego dla miasta pastora Friedricha Guhla), który, będąc kandydatem do kapłaństwa, ochotniczo wstąpił do batalionu strzelców.
Wojenne losy rzucały mieszkańców Złotoryi w różne miejsca. Wilhelm Schüter, jako muzyk w batalionie Obrony Krajowej (Landsturmu), wysłany został do Grodna (1916), komisarza policji Pielscha skierowano na służbę do Częstochowy, natomiast córka starosty, hrabianka Gisela von Rotkirch-Trach, pracowała jako zastępczyni kierowniczki w domu dla żołnierzy w Warszawie (1916). Dla kilkuset innych złotoryjan wojna zakończyła się tragicznie. Odpowiednie służby frontowe, mając pełne ręce pracy, nadsyłały do Urzędu Stanu Cywilnego zawiadomienia o zgonach z opóźnieniem, sięgającym niekiedy wielu miesięcy. Polegli w 1914 r. byli wpisywani aż do października 1921 r. W marcu 1923 r. w Rejestrze Zmarłych pojawił się wpis dotyczący szeregowca, zmarłego w rosyjskiej niewoli w październiku 1916 r. W obu przypadkach rodziny przez kilka lat nie znały losów swych bliskich. Np. dopiero w lutym 1918 r. okazało się, że zaginiony od 1914 r. Heinrich Anders zginął już w październiku 1914 r. w Rosji.
O pierwszych ofiarach – rannych, zaginionych lub poległych – dowiedziano się w mieście 21 września 1914 r. W prasie zamieszczano od tej pory coraz dłuższe wykazy poległych. Na początku wojny ciężką ranę odniósł znany w mieście współwłaściciel fabryki papierosów marki „Trozendorf” podporucznik rezerwy Brunon Pladeck. Po rekonwalescencji, już jako kawaler Żelaznego Krzyża, wrócił na front i poległ w 1916 r. Z innych bardziej znanych postaci w mieście, wymieńmy doktora filozofii, nauczyciela gimnazjum Juliusa Schwede, odznaczonego Krzyżem Żelaznym kl. II, poległego w randze podporucznika pod Verdun w marcu 1916 r., inżyniera browarnictwa Oswalda Neumanna († październik 1914 we Francji) i wspomnianego wyżej kleryka Guhla († styczeń 1915 w lazarecie). Kronikarz miasta podkreślał tragedię rodziny Helmchen: w 1915 r. ich syn Günther wstąpił ochotniczo do wojska, następnie otrzymał Żelazny Krzyż kl. II, ale wkrótce potem w wyniku eksplozji stracił jedno oko i oślepł na drugie. O swych poległych członkach informował m.in. Klub Rowerowy i Związek Gimnastyczny. Wszyscy umierali „po bohatersku”, „za Ojczyznę”, „według Bożej woli”, „na polu chwały”, jak podawały rodziny w nekrologach. W mieście spotykano coraz częściej młodych wojennych inwalidów.
Gdy w domach odbierano żałobną korespondencję, odczytywano w niej nazwy z wszystkich najważniejszych europejskich frontów (za wyjątkiem włosko-austriackiego, lecz tam nie walczyły wojska niemieckie). Zapewne sięgano wówczas po mapy zaboru rosyjskiego, co uznać można za kolejny element polskich odniesień tamtego czasu.
W 1914 r. poniosło śmierć 24 złotoryjan. Najczarniejsze były miesiące listopad i grudzień, gdy śmierć zabrała po siedmiu żołnierzy. 18 grudnia zginęło ich aż trzech, 22 sierpnia i 24 września po dwóch. Sześciu poległo na ziemiach polskich: w Kieleckim (2 osoby pod Krasocinem k. Włoszczowej), w Kaliskiem (Sośnica), Łódzkiem (Lewin), na Mazowszu (Wola Szydłowiecka k. Żyrardowa) oraz w Wielkopolsce (Tarnówka). Pięciu poległo we Francji (wśród nich trzech w rejonie Verdun), trzech w Belgii, jeden na Ukrainie, jeden w Prusach Wschodnich. Sześciu zmarło we francuskich i niemieckich lazaretach. W 1915 r. poległo lub zmarło z ran 53 złotoryjan, najwięcej w lipcu i sierpniu (po 9). 8 marca, 9 kwietnia, 15 i 20 lipca, 4 i 18 sierpnia ginęło po dwóch. Na ziemiach polskich zginęły lub zmarły aż 24 osoby: 6 na Mazowszu (walki o Warszawę, twierdzę Modlin, Lutczynów, Kruszę, Boimie, Maciejowice), 5 w Małopolsce (Kobylnica, Besko, Starzawa, Sękowa, Wałachy?), 3 w Kieleckiem (Łopuszno, Czekarzewicze), 2 w Łódzkiem (Wola Szydłowiecka), 2 na Podlasiu (Mielniki, Tarkowice), 1 w Wielkopolsce (nad Baryczą). Pięciu żołnierzy zmarło w lazaretach na ziemiach polskich, m.in. w Warszawie. Poza tym 11 osób poległo we Francji (znów trzy w okolicach Verdun), 2 w Belgii, 2 w Rosji, 1 w rosyjskiej niewoli. W niemieckich i francuskich lazaretach zmarło 8 osób, trzy w lazarecie w Złotoryi, być może niekoniecznie wskutek obrażeń frontowych. W 1916 r. poległo lub zmarło 33 mieszkańców Złotoryi, tym razem najwięcej w październiku, wrześniu i grudniu. 26 czerwca i 7 października śmierć zabrała po dwie osoby. Koło Krosna (Jasionów) i pod Lipicą Dolną (k. Bartoszyc) polegli dwaj żołnierze. W walkach we Francji, m.in. pod Verdun i nad Sommą, śmierć poniosło 12 osób, 2 w Rosji, 2 na Polesiu, po jednej na Wołyniu, w Rumunii i Siedmiogrodzie (tutaj wojska niemieckie wspomagały austro-węgierskie), 1 w rosyjskiej niewoli. Sześć osób zmarło na terenie ówczesnych Niemiec – 4 w lazaretach, m.in. w Głogowie, 1 w legnickiej kantynie w niewyjaśnionych okolicznościach a 1 znaleziono martwą we frankfurckim ogrodzie zoologicznym. Trzech żołnierzy zmarło w lazaretach w Belgii, Rumunii oraz na Wołyniu. Jednego miejsca nie ustalono. W następnym roku wojny (1917) straciło życie 27 tutejszych żołnierzy, w samym tylko lipcu 6 osób. Tym razem obyło się bez strat na terytoriach polskich. 6 mężczyzn poległo w walkach we Francji, 3 w Belgii, po 1 na Litwie (koło Krewa), w Siedmiogrodzie i Kurlandii, 3 osoby zmarły w niewoli rumuńskiej, 8 w lazaretach Niemczech (też w Legnicy), Francji bądź Belgii. Ostatni rok wojny (1918) kosztował życie 44 młodych złotoryjan (w październiku 8, w lipcu 6). 25 marca, 8 maja, 23 lipca, 27 września, 4 października poległy po dwie a 8 października nawet trzy osoby. Szesnaście osób poległo w walkach we Francji, 2 w Belgii, 1 w Alzacji, 1 w Rosji(koło Kijowa). 19 osób zmarło w lazaretach w Niemczech (m.in. po jednej w Złotoryi i Legnicy), po jednej na Litwie i Kurlandii. Jeszcze w 1919 r. zmarły dwie osoby w lazaretach we Francji i w Niemczech.
Podsumowując, od sierpnia 1914 do listopada 1919 r. poległo lub zmarło z ran lub w innych wojennych okolicznościach 185 złotoryjan, najwięcej w 1915 oraz 1918 r. (53 i 45). Były to dotkliwe straty dla tak niewielkiego miasteczka. Pierwszy złotoryjanin poległ 16 sierpnia 1914 r. w Lotaryngii a ostatni zmarł 2 listopada 1919 r. w niemieckim lazarecie. Tylko w listopadzie 1915, sierpniu 1916, kwietniu i grudniu 1917 oraz w listopadzie 1918 r. nie poległ lub zmarł żaden powołany do wojska złotoryjanin. Ginęli na wszystkich najważniejszych frontach I wojny i w wielu decydujących bitwach. Mieli od 18 do 51 lat. Średnia wieku poległych wynosiła nieco ponad 27 lat. Większość to dwudziestoparoletni mężczyźni, kilku dopiero co ukończyło 18 lub 19 lat. W większości nie mieli jeszcze rodzin, lecz wielu z nich pozostawiło żony i dzieci. Możemy przypuszczać, iż – pomimo wysiłków zmasowanej propagandy – sens wszystkich tych śmierci, im dłużej trwała wojna, budził coraz większą dyskusję.
Od początku grudnia 1918 roku wracały do domu pierwsze zwarte grupy zdemobilizowanych. W dniu 9 tego miesiąca radośnie witano np. czterystu byłych żołnierzy 7 Pułku Landwehry. Ulice miasta udekorowano flagami i kwiatami, przed ratuszem w Rynku burmistrz wygłosił powitalną mowę, biły dzwony, grała miejska kapela.
Rocznik 1918 kroniki miejskiej kończy się następującymi słowami: Stare Niemcy leżą w gruzach. Teraz trzeba na nich zbudować nowe Niemcy. Czy będą lepsze i wspanialsze, nie wiadomo. Takie pytanie stawiali sobie z pewnością wszyscy mieszkańcy Złotoryi. Czy wyciągnęli jednak wnioski z okrutnej wojny? Wydaje się, że czuli się raczej, jak zresztą większość Niemców, bardziej pokrzywdzeni przez zwycięzców niż winni tej hekatomby. Już niedługo, również w Złotoryi, te nastroje świetnie wykorzystają faszyści.
Z iglicy małej wieży kościoła Narodzenia Najświętszej Marii Panny wciąż spogląda na miasto i jego mieszkańców wiatrowskaz z datami 1914–1916 a we wnętrzu świątyni istnieją malowidła i witraże z tamtych lat. W gałkach wież kościoła nie ma już niestety dokumentów o ówczesnej renowacji, jednak dzięki odkryciu właśnie podczas I wojny studni kościelnej udało się ją w latach 1998–1999 z inicjatywy TMZZ na stałe otworzyć i otoczyć balustradą. Zarośla Góry Mieszczańskiej kryją pozostałości pomnika (patrz il.) ku czci poległych złotoryjan, pozbawione już inskrypcji i orła. Do archiwum TMZZ trafiły części drewnianej tablicy z kościoła Mariackiego z wykazem poległych. W zbiorach złotoryjskich kolekcjonerów przechowywane są widokówki z lat wojny, zastępcze pieniądze i kronika pisana od 1916 do1918.
Roman Gorzkowski