Szlachetni

Pani Monika wraz z mężem Jackiem i synem Dawidem prowadzili spokojne i szczęśliwe życie. Małżeństwo pracowało, dzięki czemu ich sytuacja finansowa była stabilna. Wszystko zmieniło się, gdy córka pani Moniki i pana Jacka zostawiła swoje dzieci – Michała i Anię. Ułożyła sobie życie z nowym partnerem i całkowicie urwała kontakt ze swoimi dziećmi i rodzicami. Ojciec Michała opuścił rodzinę, gdy chłopiec miał zaledwie kilka miesięcy, a ojciec Ani jest nieznany. W ten sposób dziadkowie zostali rodziną tymczasową dla swoich wnuków i ich życie całkowicie się zmieniło. Pani Monika musiała zrezygnować z pracy, by móc zajmować się wnukami, a w międzyczasie firmę, w której pracował pan Jacek zlikwidowano. Tym sposobem on również został bez pracy. Wszystkie te zdarzenia doprowadziły do tego, że rodzina obecnie znajduje się w bardzo trudnej sytuacji materialnej. Jednak nie poddają się, robią co mogą by uzyskać pełne prawa do opieki nad wnukami. Ogromną siłę do walki dają im dzieci, które głośno mówią – „chcemy zostać u dziadków, tu jest najlepiej”.
To jedna z kilku historii, które można znaleźć w tym roku w bazie rodzin Szlachetnej Paczki w rejonie złotoryjskim. Baza jest miejscem, gdzie potencjalni darczyńcy mogą wybrać rodzinę, aby ją wspomóc materialnie. Tak dzieje się co roku na przełomie listopada i grudnia. To czas, kiedy po opublikowaniu historii rodzin zaczyna się intensywna praca wolontariuszy, by skojarzyć potrzebujących wsparcia z tymi ludźmi, którzy mają gorące serca i zasobniejsze portfele oraz wolę pomagania. W połowie grudnia, podczas finału szlachetnej Paczki, zwanego też Weekendem Cudów, wolontariusze w imieniu darczyńców wiozą świąteczne paczki tam, gdzie najgoręcej są wyczekiwane.
Od 11 lat nad przebiegiem kolejnych edycji Szlachetnej Paczki w naszym, złotoryjskim rejonie czuwa lider – Paweł Zabłotny. Z nim oraz z niezawodną ekipą wolontariuszy spotykam się podczas Weekendu Cudów tuż przed wyruszeniem do pierwszej z obdarowanych rodzin, kiedy trwa ostatnia odprawa i ustalanie logistycznych szczegółów.
Mówiłeś, że po 10 edycjach Paczki i kończysz liderowanie, tymczasem mija 11 rok, a Ty nadal „siedzisz w Paczce”. Co się stało, że zmieniłeś zdanie?
Chyba się uzależniłem od Paczki i nie wyobrażam sobie życia bez tego, chociaż z roku na rok jest ciężej. Brakuje mi czasu po prostu. Masz rację, co roku sobie obiecuję, że to koniec, ale w styczniu, jak zakończy się praca nad poprzednią edycją, przychodzi refleksja, że chociaż różnie było, to trudno nie robić tego znowu.
Z czym masz największe problemy?
W tym roku z pozyskaniem darczyńców. Myślę, że to było związane z tym, że było wcześniej dużo innych akacji charytatywnych, np. popowodziowych, zbiórek na leczenie dzieci, na ofiary pożaru… Ludzie się wypalili jako darczyńcy, wykosztowali się wcześniej.
Innym problemem jest znalezienie wolontariuszy. Działamy w tym roku w oparciu o stałą ekipę dwóch osób. Mam też dwóch nowych wolontariuszy i dwóch pomocników na czas finału – niezawodny Wojtek Małecki i debiutant Maks Hanysz. Owszem zgłaszają się ludzie do Paczki, ale jak im przedstawiam zakres obowiązków rezygnują, bo myślą, że ich zadaniem będzie tylko zawiezienie prezentów rodzinom. A tej pracy jest znacznie więcej. Samo zawożenie paczek to tylko wisienka na torcie projektu.
Czy przez te kilkanaście lat nie pojawiła się myśl, żeby szukać następców lidera?
Tak. Myślałem nawet o Julce Kasprzyk, ale zawodowe życie rzuciło ją do Poznania i jest tu gościem tylko. I na razie będzie to dalej moja rola. Zresztą już mam wypracowane procedury, mam lokal na magazyn, mam auto, a to dużo ułatwia w realizacji projektu.
Jak oceniasz po tylu latach efekty działania Paczki w naszym rejonie? Czy faktycznie, zgodnie z założeniem mądrej pomocy, rodziny zmotywowało to do wyjścia z trudnej sytuacji?
Może 50 procent rodzin zmieniło swoje życie. Nie jesteśmy w stanie idealnie zweryfikować wszystkich przed włączeniem do projektu, niektóre nas oszukują, zawodzą. Ale mam taki budujący przykład. Jest to pani, która otrzymała od nas pomoc 11 lat temu, niedawno ją spotkałem, widzę, jak sobie świetnie radzi, pracuje, ułożyła sobie życie. Dla takich ludzi warto działać, nawet jak po drodze będzie kilka rozczarowań.
W roli wolontariusza Szlachetnej paczki debiutuje w tym roku Kamil Orzechowski.
Co Pana przyciągnęło do Paczki?
Paweł. On mnie zainspirował. Wcześniej robiłem coś lokalnie u siebie w Rokitnicy, bo działam w radzie sołeckiej. Dzięki temu też udało się nam jako wiejskiej społeczności zorganizować i zostać darczyńcami, kiedy jeden z wcześniejszych zawiódł. I rodzina, którą mam pod opieką znalazła u nas pomoc. I właśnie w całej tej idei podoba mi się spontaniczność i szybkość działania.
W tym roku Pan debiutuje, ale nie zarzeka się, że będzie kolejny sezon?
Już jestem przekonany, że w kolejnym roku będę znowu to robić. Mam już nawet deklaracje moich znajomych z Rokitnicy, że przynajmniej jedną rodzinę w kolejnej edycji bierzemy na siebie.
Co według Pana jest najtrudniejsze w przygotowaniu finału?
Największą trudność sprawia mi kontakt z darczyńcami, bo jak pokazało życie, nie wszyscy są słowni i odpowiedzialni. Wybierają rodzinę z bazy, a potem się wycofują. To komplikuje procedurę, czas goni a tu do finału trzeba znaleźć innych pomagających, żeby rodzina nie została z niczym.
Nie przerażają Pana biurokracja projektu, szkolenia, konieczność poświęcania czasu na Paczkę?
Nie, ja lubię działania i jak się angażuje to na 100%. Moi bliscy o tym wiedzą i to akceptują.
Jest tyle innych okazji do pomagania, tyle akcji, projektów. Pan wybrał szlachetną Paczkę. Dlaczego?
Podoba mi się sposób i idea. Pomagamy mądrze, konkretnym rodzinom, rodziny są prześwietlane, to nie pomoc w ciemno.

Najmłodszym wolontariuszem jest licealista Łukasz Dębicki. W Paczce co prawda jest drugi rok, ale teraz już jako pełnoprawny wolontariusz, bo rok wcześniej będąc niepełnoletnim, mógł tylko asystować.
Co zdecydowało, że po roku, nazwijmy to – praktykowania – postanowiłeś zostać wolontariuszem?
Podoba mi się idea spotkań i rozmowy z ludźmi, którzy potrzebują pomocy i to, że my możemy im tę pomoc zorganizować. Podoba mi się też atmosfera wśród ekipy, której przewodzi Paweł. To taki napęd do działania.
Jesteś maturzystą. Nie koliduje to z Twoimi zajęciami w szkole?
Na ogół nie, ponieważ spotkania z rodzinami, praca w Paczce odbywa się popołudniami i wieczorami.
Jest to duże obciążenie czasowe, spotkania, szkolenia, szukanie darczyńców…
W tym roku nie szukałem darczyńców, bo dwie rodziny, które odwiedziłem, musiałem, po konsultacjach z grupą, wyłączyć z projektu. Nie znalazłem podstaw do tak zwanej mądrej pomocy. To, czego oczekiwały te rodziny nie pomogłoby ich zmotywować do zmiany sytuacji. Byłoby to tylko łatanie budżetu na moment, bez perspektywy zmiany.
W ubiegłym roku jako wolontariusz wspomagający jeździłeś już do rodzin podczas finału. Jak to odebrałeś?
Bardzo dobrze to wspominam, szczególnie uśmiechy na twarzach obdarowanych. Szczególnie wzrusza mnie radość dzieci.
Maksymilian Hanysz, nie jest „na etacie” Paczki, przyjechał na finał, żeby pomóc w rozwożeniu prezentów.
Sąd pomysł, by tak wspierać Paczkę?
Po prostu znam się dobrze z Julią i zapytałem, czy nie potrzebują pomocy we wnoszeniu pakunków. Dziś pomagam tu, jutro w Bolesławcu, gdzie pracuję. Tam też nie jestem wolontariuszem Paczki, ale jak zapytali mnie, czy ich wesprę, to powiedziałem, że jasne!
Tak bez wahania poświęcasz cały weekend dla obcych ludzi?
Po prostu wiem, ile taka pomoc znaczy. Sam nie miałem za dużo w życiu i wiem, że jak ktoś nam pomaga, to ile daje radości, rozświetla, rozwesela życie.
Jesteś od czarnej roboty, czyli dźwigania paczek. Będziesz nosił węgiel, szafki, zlewozmywaki…
Jestem na to przygotowany. Ćwiczę na siłowni 😊
Julia Kasprzyk to weteranka, jest już szósty rok z rzędu wolontariuszką Paczki.
Julio, co Cię tu tak przyciąga? Też się uzależniłaś jak Paweł?
Przede wszystkim chęć pomocy, zrobienia czegoś dodatkowego poza zwykłym życiem. Cieszę się, poświęcając prywatny czas na pomoc tym, którzy tego potrzebują. Ludzie w Paczce też robią swoje. Z Pawłem świetnie mi się współpracuje.
Który etap projektu jest dla Ciebie najbardziej atrakcyjny?
Pierwsze spotkania z rodzinami. Na początku wydawało mi się, że sam finał, ale teraz myślę, że jednak spotkania z ludźmi, poznawanie ich.
Proces weryfikowania rodzin do projektu przypomina przesiewanie przez gęste sito. Ile rodzin, które odwiedziłaś, włączyliście do paczki?
Odwiedziłam sześć, ale wciągnęliśmy dwie. Ktoś mógłby powiedzieć, że to stracony czas, ale ja uważam, że każde spotkanie z rodzinami daje mi nowe spojrzenie na ludzkie problemy. Niektóre z rodzin, których nie włączyliśmy do projektu, mogą czuć się zawiedzione, ale my powtarzamy za każdym razem, że to, że ich odwiedzamy, nie znaczy automatycznie przyznanej pomocy.
Julio, Ty działałaś również w sztabie WOŚP, w harcerstwie.
Tak. Lubię działać społecznie i ja na razie jeszcze się nie wypaliłam. I mimo że nie mieszkam na co dzień w Złotoryi, to jednak tu przyjeżdżam i włączam się w pomaganie.
Ewelina Piekarska ma prawie taki sam straż w Paczce jak Julia.
Przyzwyczaiłaś się do tej paczkowej atmosfery?
Tak. Nawet już trudno mi policzyć, ile to finałów. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym kolejny odpuścić. Są fajne emocje, szczególnie, że to wszystko dzieje się przed świętami.
Myślisz, że właśnie ten przedświąteczny czas sprawia, że ludzie chętniej pomagają?
Tak, jeśli chodzi o darczyńców na pewno. To magia chwili, sprawia, że się chcemy dzielić z innymi. Natomiast jeśli chodzi o wolontariuszy, to działają niezależnie od czasu, wolontariuszem jest się cały rok 😊
Przez ten czas, kiedy działasz w Paczce zmieniła się sytuacja ekonomiczna, czy oczekiwania rodzin też się zmieniły?
Myślę, że nie. Są bardzo podobne do tych, które były, jak zaczynałam swoją przygodę z Paczką. Są to podstawowe produkty. Nie zauważyłam wygórowanych oczekiwań.
W tym roku dotknęła nas powódź. Dużo powodzian włączyliście do projektu?
Ja osobiście mam tylko jedną, która ucierpiała w powodzi. Ale ogólnie mamy tylko osiem rodzin.
Masz w pamięci takie historie rodzin, które cię bardzo poruszyły?
Tak. To historia z tego roku. To dzieci, które zostały porzucone przez matkę. Ojca też nie mają. Sama jestem mamą i nie wyobrażam sobie, że można tak skrzywdzić swoje dziecko. Teraz te dzieci jakoś sobie emocjonalnie radzą, ale myślę, że prędzej czy później ta trauma się w nich odezwie.
A coś Cię rozczarowało w samym projekcie?
Różne sytuacje się zdarzały. Rozczarowuje mnie roszczeniowość niektórych osób, na przykład myślą, że im się po prostu należy pomoc, rozczarowuje mnie też to, że nie wszystkie rodziny chcą się zmienić, narzekają na biedę, ale nie chcą wyjść z bezrobocia. Wiadomo, że takich rodzin już nie włączymy do Paczki.
Mimo tych rozczarowań pewnie za rok też tu będziesz?
No jasne! Dalej będziemy działać. Prawda, Paweł?
W tym roku szlachetna Paczka z rejonu złotoryjskiego pomogła ośmiu rodzinom. Szacowana kwota wsparcia to ponad 50 tysięcy zł.
Iwona Pawłowska