OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Robb Maciąg – podróżnik, pisarz, animator, znawca kultury Azji oraz propagator uroków Krainy Wygasłych Wulkanów i Pogórza Kaczawskiego. Z wyboru mieszkaniec Starej Kraśnicy.

Wiesz, że umawiamy się na tę rozmowę już od pół roku.

Serio? Tak to minęło?

Najpierw byłeś w rozjazdach po Polsce, potem podróżowałeś po Azji, a jeszcze później wchłonęły Cię festiwale literackie, między innymi „Miedzianka po drodze” – czego Ci bardzo zazdroszczę. Ale to dobrze, bo uzbierało się nam więcej wątków do opowiadania, a nie tylko podcasty, o które chciałam Cię zapytać pierwotnie.

Pytaj o wszystko 😊

Zacznijmy od radia, od podcastów, bo to mnie właśnie nakręciło na tę rozmowę. Zrobiłeś wiochę – jak to się mówi. Twój projekt nosi tytuł „Ale wiocha”.

No tak, nagrałem już 16 odcinków z cyklu „Ale wiocha”. Tytuł jest dość kontrowersyjny i ryzykowny. Powiedzenie „ale wiocha” raczej kojarzy się pejoratywnie, ale kto mnie zna, to wie, że mam dość ciężkie, ironiczno-sarkastyczne poczucie humoru. I właśnie ironicznie potraktowałem tytuł podcastów. Ludzie w okolicy podzielili się, jedni mówili, że nikt nie zrozumie tej ironii, a inni: ale super pomysł!

Skąd w ogóle pomysł na podcasty?

Idea narodziła się około 2 lata temu. Matką chrzestną „Ale wiochy” jest Aneta Gola z Młyna Wielisław. Ona chciała abym napisał o ludziach z okolicy, którzy robią różne świetne rzeczy, a nie istnieją w przestrzeni medialnej. Nie ukrywam, że ta motywacja była stricte marketingowa. Ale ja mówię do Anety: „zobacz, dziś już nikt nie czyta, ludzie piszą fajne historie w internecie, ale czy ktoś poza oglądaniem zdjęć, to przyswaja?” Dlatego kupiłem mikrofony, prosty mikser… i zaczął się lockdown. No to musiało wszystko poczekać, bo co będę chodził po domach, jak się wszyscy pozamykali. Czekało, czekało, aż w ubiegłym roku jesienią, kiedy miałem krucho z pracą i dużo czasu, to poszło! A zaraz potem były targi turystyczne, to chciałem promować region, więc nagrałem chyba 8 odcinków.

Jaki był klucz doboru rozmówców?

Pierwszy to był taki: ci ludzie mają coś ciekawego do zaoferowania, mieszkają na wsi, a drugi, że po prostu tych ludzi znałem, wiedziałem, że pracują w domu. Na przykład Martyna Durachta, która robi pierniki. Wiedziałam, że jest u siebie, to wsiadłem w samochód i pojechałem w odwiedziny. To akurat był grudzień. Ona z koleżanką lepiły pierniki a ja podsuwałem im mikrofon. Podobnie było z Marcinem Kucharskim z Sokołowca, to u niego chyba uczyłem się nagrywania.

Oczywiście, Kaczawska Sieć była pierwsza, bo ja tych ludzi znam. Ale na 16 odcinków jest kilka takich, w których rozmawiam z ludźmi, którzy po prostu mnie zafascynowali tym, co robią, jak na przykład Ania z Chatki Zimorodka czy świetny fotograf – Mikołaj Gospodarek.

Pomaga fakt, że znasz ludzi, z którymi nagrywasz podcasty?

Z jednej strony tak, bo mam większą śmiałość się wprosić na rozmowę, z drugiej przeszkadza. Sama chyba wiesz, że jak kogoś znasz, to nie pytasz o oczywiste dla ciebie sprawy. A to one mogą być interesujące dla słuchaczy.

Najcięższe rozmowy to?

Najgorszym do zrobienia odcinkiem była rozmowa z Julką Kramarz z Browaru pod Gruszą. Może dlatego, że świetnie się tam bawiliśmy, chichraliśmy się jak dzieci, a dla słuchacza niekoniecznie jest to fajne.

Coś Cię zaskoczyło podczas tego projektu?

Tak, najbardziej rozmowa z Piotrkiem Sarulem od agatów. Okazało się, że chodziliśmy do tej samej szkoły w Lubinie. Uczyli nas ci sami nauczyciele, więc przy okazji mieliśmy co wspominać.

Powiedz mi, w czym według Ciebie tkwi fenomen Kaczawskich, a konkretnie ludzi, którzy na tym terenie wykazują taką aktywność?

Ja zawsze tłumaczę moim znajomym z Polski, że w odróżnieniu do Bieszczadów, gdzie ludzie, jeśli tam przybywali, to po to, by rzucić wszystko i znaleźć spokój, to na teren Pogórza i Gór Kaczawskich przyjeżdżają ci, którzy przywożą ze sobą pomysł na aktywność. Tu się tyle rzeczy dzieje. Oczywiście nie tylko za sprawą tych, co się osiedlili niedawno, ale również miejscowych. Tu są ludzie, którzy coś kreują, na przykład mają pomysł na robienie przetworów, na rzemieślnicze wina i piwa. O właśnie musze niedługo się wybrać do Jerzmanic, bo słyszałem o tamtejszej winnicy…

Wracając do samej pracy nad podcastami, to wyjaśnij mi, jak nauczyłeś się tak profesjonalnie robić audycje radiowe?

Słuchałem swoich kolegów radiowców. Jeden z moich znajomych jest świetnym i nagradzanym podcasterem i to do niego dzwoniłem z pytaniami typu: jak czyścisz szumy?

Lepiej pisać czy robić audycje?

Nagrania mnie kręcą, bo wchodzi się do ludzi. Tyle że moi rozmówcy bardziej się spinają podczas nagrań. Jak pisałem książkę o Dobkowie, to miałem sposób na rozmówców, były tam takie panie emerytki, którym rozwiązywały się języki, gdy siadaliśmy przy winie 😊.

Jaki zasięg ma „Ale wiocha”?

Oj nie pamiętam teraz, ale na początku to było jakieś szaleństwo. Pewnie na spotify i na youtubie można sprawdzić, ale najważniejszym dowodem na zasięgi są sytuacje, że do moich rozmówców przyjeżdżają ludzie z Polski np. na warsztaty, bo usłyszeli o nich w moim podcaście.

Nie myślałeś o nawiązaniu współpracy z radiem?

Myślałem, ale wtedy musiałbym być bardziej sumienny, systematyczny.

No tak, a Ty ciągle nie masz czasu 😊.

Tak, przerwałem nagrywanie podcastów, bo sobie wyjechałem na pięćdziesiątkę do Azji.

Taki prezent na urodziny?

Też. Wydałem na to całą zaliczkę za nową książkę, która właśnie niedługo wyjdzie

No dobrze, czyli dostałeś zaliczkę i powiedziałeś: „teraz spełniam marzenie” i pojechałeś do Azji. Znowu? Nie znudziło Ci się to?

Nie, wróciłem w Himalaje. Byłem tam już kiedyś razem z Anią, gdy odbywaliśmy 16 lat temu podróż rowerem. Chciałem na pięćdziesiątkę zrobić takie wyzwanie kondycyjne, czy jeszcze dam radę. Pojechałem między Pakistan a Chiny do Krainy Wysokich Przełęczy (tam przełęcze mają po 5 tys. metrów). Akurat tak się złożyło, że Hindusi wyasfaltowali najwyżej położoną drogę na świecie – 5880 m n.p.m. No i chciałem sobie pomasować ego, więc wymyśliłem, że tam wjadę rowerem, bo w Polsce jeszcze nikt tego nie zrobił. No ale okazało się w tzw. międzyczasie, że mnie nie wpuszczą na tę przełęcz, bo jest zamknięta dla cudzoziemców, ale jak już postanowiłem, że jadę w Himalaje, to pojechałem. Za to udało mi się wjechać na inną przełęcz, na 5440 m.

Było ciężko?

Było bardzo ciężko. Nigdy tak fizycznie ciężko nie było. Najgorzej było z wydolnością.  Startowałem z około 3 tys. metrów, a po trzech dniach wjeżdżałem na ponad 5 tys. to organizm nie zdążył się dostosować i zbuntował się.

Jakie przewyższenia robiłeś w ciągu dnia?

Drugiego dnia jazdy rowerem na 30 kilometrach miałem 1070 metrów do góry. No i na 4900 m. już nie miałem siły. Jak siedziałem na rowerze i pedałowałem, to jeszcze jakoś szło, ale jak musiałem się zatrzymać, żeby coś zjeść a potem podnieść rower i wsiąść na niego, to mnie przerastało.

Sam byłeś w tej podróży?

I tak i nie.

Wybrałem się razem z żony bratem, ale jemu się rower zepsuł i pierwsze 6 dni w trasie byłem sam, ale tam jeździ dużo ludzi. Wyobraź sobie, że Hindusi teraz o wiele częściej jeżdżą rekreacyjnie na rowerach niż kiedyś. Wreszcie sami doceniają uroki swojego kraju. Jak byliśmy z Anią 16 lat temu, to trudno było kupić jakąś część do roweru w Indiach, teraz nie ma z tym żadnego problemu.

W razie czego mogłeś liczyć na czyjąś pomoc?

Tak. I było tak raz. W połowie przejazdu przez Himalaje miałem poważny kryzys. Sine palce, sine usta – typowe niedotlenienie. Było źle, nie miałem siły wjechać na przełęcz. I jak tak sobie siedziałem pod kocem aluminiowym, sypał śnieg, było mi niedobrze, to zatrzymywali się Hindusi i proponowali cukierka, pytali, czy pomóc. Po pół godzinie zatrzymaliśmy ciężarówkę. Wrzuciliśmy rowery i kierowca nas podwiózł z 30 km przez tę przełęcz i jeszcze kawałek potem w dół.

Nie zadawałeś sobie wtedy pytania: po co ja to robię?

Nie, w życiu. Poza tym nie było takiej sytuacji, że nie wiedziałbym, co z tym wszystkim zrobić. Nawet jak przyszedł ten poważny kryzys, to wiedziałem, że wystarczy zjechać 600 metrów w dół, najeść się i od razu wrócę do pełni sił.

Udowodniłeś sobie coś?

Że jestem stary i głupi J.  A tak na poważnie, to nie, bo ja już niczego nie muszę sobie udowadniać.

Ja po prostu uwielbiam jeździć na rowerze. Mam coś takiego, że gdy wsiadam na rower, ale też jak idę w góry, to wszystko zostaje za mną, wszystkie problemy i sprawy: praca, rodzina… To jak gdzieś przeczytałem – dynamiczna medytacja.

Wracasz jeszcze w Himalaje? Na 60. 70.?

No przecież musze wjechać na tę przełęcz, na która teraz nie wjechałem. Ale nie mam planów, kiedy.

Masz jeszcze jakieś punkty do odhaczenia?

Całe mnóstwo. Teraz byliśmy w Szwecji na wakacjach z rodziną i to było super. Byliśmy nawet w Bullerbyn. Są tam trzy zagrody, mieszkają w nich ludzie, więc nie można wchodzić, asfaltówka, duży parking a na końcu drogi kafejka-sklep-muzeum, gdzie można poczuć klimat powieści Lindgren.

Ale wracając do pytania: jak byliśmy w Szwecji uznałem, że musze tam jeszcze wrócić. Zobaczyć coś, czego jeszcze nie widziałem. Bo jak zwiedzam świat, to się w to bardzo angażuję. Wiem, że mi się nie uda być w każdym kraju na świecie, to wolę pojechać np. trzeci raz do Szwecji. Kiedyś wybierałem Azję, teraz Europę. Nie ciągnie mnie wszędzie, chętnie pojechałbym do Finlandii, nie byłem jeszcze w Norwegii. Nie mam z tym problemu, że nigdy nie pojadę do Kamerunu, ale do Szwecji pojechałbym trzeci raz, bo już wiem, jak tam jest. To jest wielki kraj.  Kupiłem już sobie kilka książek i pogłębiam wiedzę.  Jestem ciekawy świata.

Rozumiem, że nie interesuje Cię takie naskórkowe, powierzchowne oglądanie świata, a wchodzenie pod podszewkę J.

Tak, coś w tym jest. Dlatego na przykład w Iranie byłem dziesięć razy., a jest jeszcze tyle miejsc, których tam nie widziałem, że ojeju… Jeszcze dużo przede mną.

Dlatego, gdy pracuję z młodzieżą, to mam taki kompleks eksperta. Wiem, że gdy nawet półtorej godziny im o czymś opowiadam, to będę się jak oszust, który nie sprzedał wszystkiego, co powinien. Ale wiem, że się nie da. Był taki moment, że miałem wyrzuty sumienia, że tyle im jeszcze nie powiedziałem. Powoli się tego oduczam.

Wiesz, że lepiej wyczerpać temat niż słuchacza? J

No tak, ale w tym mi przeszkadza mój temperament. Dygresjami i ciekawostkami mógłbym zrobić dwutygodniową konferencję J

No tak, ale od tego jest pisanie.

Tak. Dlatego piszę ręcznie, powoli, spokojnie, nie rozprasza mnie światło komputera. Przy łóżku leży kartka i długopis, bo jak mi coś się przypomni, to chociaż hasła notuję. Jestem pod tym względem bardzo manualny. Teraz, jak kończyłem książkę, to musiałem sobie wszystkie rozdziały poukładać, więc rozpisałem tytuły tych rozdziałów na kartkach i kartki porozkładałem na dywanie a potem komponowałem układ treści. Na ekranie komputera tego nie widzę. Potem to skleiłem taśmą, przepisałem w wordzie i wysłałem do redaktorki.

No i teraz czekamy na nową publikację. Zdradzisz, o czym będzie?

Książka na razie jest u ilustratora. O tematyce i treści mówić nie mogę, bo obowiązuje mnie tajemnica 😊.

To w takim razie czekam na jej premierę z większą niecierpliwością J

Z Robbem Maciągiem rozmawiała Iwona Pawłowska