16 lutego 2025
olszaniica

Olszanica kojarzona jest często z postacią Czarnego Krzysztofa – legendarnego burgrabiego z zamku Gryf, który miał swą siedzibę w drewnianym dworze w dolnej części tej wsi. O nim i jego rozbójniczej działalności pisał Mariusz Łesiuk w nr 10 i 12/2008. Nie wszyscy jednak wiedzą, że mijając teren, gdzie znajdowal się dwór owego Raubrittera – rozbójnika, dochodzimy na teren dawnego dworu, z którego obecnie  pozostały resztki fosy i zarośnięte gruzowisko. W 7 tomie „Geografii turystycznej Sudetów” czytamy: „W 1840 r. w Olszanicy Dolnej był dwór z folwarkiem, 2 młyny wodne o 2 kołach, wiatrak, wytwórnia syropu i 109 domów. W 1870 r. majątek ziemski należał do wdowy po Benecku von Gröditzburg, ale we wsi mieszkał tylko dzierżawca Kühn. Z dawnego zespołu dworskiego zachowała się  część murowanych zabudowań gospodarczych, magazyn z końca XVIII wieku, przebudowany w XX w. i chlewnia z ok. połowy XIX w., stojące po dwóch stronach długiego dziedzińca.  Dziedziniec  od południa zamykał obronny dwór nawodny, po którym zachował się tylko fragment fosy”. Po wojnie ulokowano  w dawnym folwarku PGR, potem RSP „Przyszłość”. Należy dodać, że istnieje jeszcze nieduży budynek mieszkalny, na którego ścianie od strony dziedzińca, na wysokości drugiego piętra, znajduje się stosunkowo dobrze zachowany herb. Budynki gospodarcze są własnością prywatną.

Udało mi się dotrzeć do  publikacji z 1999/2000  byłego mieszkańca Olszanicy – Ehrenfrieda Kummera pt. „Erinnerutngen an das schlesische Dorf Alzenau im Kreis Goldberg” („Wspomnienia o śląskiej wsi Olszanica w powiecie złotoryjskim”),  który tak  opisuje nieistniejący majątek: „Posiadłość Nieder-Alzenau (Dolna Olszanica) znajdowała się  także na początku XIX wieku pod panowaniem pana na Grodźcu von Dirksena. W latach 1927/28 przejął  tę posiadłość rycerską dyplomowany rolnik – rotmistrz Herbert Giesecke, który w ciągu kilku lat doprowadził ją do bardzo dobrego stanu. Całość majątku obejmowała ok. 250-300 ha. Z tego ok. 160 ha pól uprawnych, 55 ha pastwisk i łąk, a 45 ha przypadało na lasy, stawy i  podwórze.

Na pierwszym miejscu była tu hodowla zwierząt, w ten sposób dwór miał duże pogłowie bydła, m.in.12 koni (przeważnie klaczy), liczne źrebięta, ok. 50 krów mlecznych z  odpowiednim przychówkiem. W podobnym stanie była także hodowla świń i drobiu. Jak sobie przypominam, było także stado owiec. Majątek posiadał także duży park maszyn oraz dwa traktory  z przyczepami i maszynę parową. Dwie oddzielne stodoły polowe zabezpieczały bogaty zbiór. Dwa domy dla robotników były włączone bezpośrednio do budynków gospodarskich. Inspektorem majątku był najpierw pan Franke, potem pan Kaul i Fritz Herrmann. Pani Krummschmidt była zatrudniona jako sekretarka.”

Pierwsi olszaniccy osadnicy zachowali w pamięci, nieistniejący już, dwór w dolnej części wsi,  który mogli osobiście zobaczyć, zanim został spalony w 1947 roku przez stacjonujących w nim żołnierzy rosyjskich. Ich wspomnienia, zapamiętane przez Marcina Karasińskiego, ukazały się na Facebooku na stronie „Kroniki Alzenau – zapomniane dzieje Olszanicy”. Zawsze używali słowa pałac na określenie budowli, którą pamiętali.

Pan Luszka opowiadał o czołgach T-34, jadących drogą polną od strony Modlikowic (niem. Modelsdorf) do folwarku w Olszanicy. Zastali potężne zabudowania gospodarcze: stodoły i obory. W stodołach można było jeszcze znaleźć resztki płodów rolnych po byłych gospodarzach, obory i stajnie stały puste. Niemcy, opuszczając te tereny w popłochu przed zbliżającym się frontem, zabierali tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Opisuje, że zastał gospodarstwo całkowicie opustoszałe, biegały tam tylko dwie kury, których nikt nie zdążył złapać. Jakaż była jego radość, kiedy to właśnie jemu to się udało.

Miał dzięki temu zaczątek swojej własnej hodowli i o dziwo – jajka od niemieckich kur smakowały zupełnie tak jak polskie.  W oborach znalazł kilka sztuk martwych zwierząt, m.in. krowy i konie. Na podwórzu stały maszyny rolnicze, których przeznaczenia, oprócz pługu, nawet nie znał. Nad gospodarstwem górował pałac. Na jego szczycie stała piękna wieżyczka wraz z zegarem. Mówił: „Bałem się wejść do niego, pomimo otwartych na oścież dwuskrzydłowych drzwi. Widziałem tylko piękne brązowe boazerie i schody wyścielone czerwonym dywanem. Bogaci ludzie musieli tu mieszkać.

Przy pałacu rosły akacje. Patrząc przez otwarte drzwi widziałem drugie wejście, do którego wchodziło się z drugiej strony przez kamienny mostek. Wokoło, niczym fosą, pałac otoczony był pięknym stawem, w którym pływało dużo ryb”. Teren folwarku stał się natychmiast terenem zamkniętym i niedostępnym dla innych. Z dwóch stron dojazdu do gospodarstwa postawiono wartowników, a na bramach zawisły czerwone gwiazdy.  Sowieci zrobili sobie w folwarku punkt zborny całego zagrabionego majątku z pobliskiej okolicy.

Pan Franciszek Grochowski opowiedział z kolei o swojej, nie do końca dobrowolnej wizycie w pałacu: „Urzędował tam tzw. komisarz. Był on w Olszanicy wtedy “królem życia i  śmierci”! Odważyłem się tam pójść ze skargą na jego podwładnych. Ci ,,krasnoarmiejcy”, zarówno w dzień, jak i w nocy próbowali nas ograbić z majątku. W tamtych czasach nawet kura była dla nas cenna… Podszedłem pod kutą zieloną bramę, na której zawieszona była czerwona gwiazda. Przed bramą rozłożony był namiot, a w nim skośnooki czerwonoarmista gotował sobie jedzenie. Gdy mnie zobaczył, wstał i w samych onucach podszedł do mnie i zapytał, czego chcę. Chcę do komisarza, bo chcielibyśmy zaprosić go na uroczystość – skłamałem. Wskazał mi na pałac. Poszedłem. Kiedy doszedłem do dużych dwuskrzydłowych drzwi wyszła z nich, jak się domyśliłem – służąca Niemka z wiadrem w ręku. Otwieram drzwi, widzę duży hol, po prawej stronie schody wyścielone czerwonym dywanem, naprzeciw holu duży kominek, obok którego było dużo kartek papieru i skorupek od jajek. Na ścianach była brązowa boazeria, na której było wiele trofeów myśliwskich. Stoję. Otworzyły się drzwi i zobaczyłem oficera, miał dużo odznaczeń na piersi.

Powiedziałem, że chciałbym widzieć się z komisarzem. Zaprosił mnie na górę. Widzę długi korytarz, gdzie z jednej i drugiej strony wiszą obrazy. Oficer puka do drzwi. Pamiętam, że pierwszy raz w życiu widziałem okrągłe klamki. Wchodzimy do pokoju, widzę brązową boazerię, duże biurko, duży dywan i kominek, na którym leżały rulony papieru. W środku panował bałagan, na parapetach leżały potłuczone szkła. Czułem zapach dymu papierosowego i alkoholu. Na łóżku z baldachimem leżał komisarz, przykryty kołdrą, spod której wystawały buty oficerki, na szafce nocnej leżał pistolet. Oficer podszedł do komendanta i go zbudził. Ten zerwał się na nogi. Popatrzył na mnie i zapytał, kim jestem i  czego chcę. Obrócił się do mnie tyłem i powiedział, że jakby miał karać każdego swojego żołnierza za takie błahostki, to musiałby walczyć sam.

Wyszliśmy z gabinetu komendanta, ów oficer zwrócił się do mnie, żebyśmy jeszcze trochę wytrzymali, bo oni niedługo stąd wyjadą. Był bardzo kulturalny, więc ośmieliłem się go poprosić, aby pomógł mi odzyskać mój złoty łańcuszek, który zerwał mi z szyi wartownik przy bramie. Odzyskałem swój ,,skarb” i coś jeszcze – dwie konserwy mięsne. Nigdy więcej już w pałacu nie byłem.”

 Jego żona Maria – w rozmowie z Mateuszem Wilkiem również wspomniała o dworze: „Raz udało mi się być w  pałacu w  Olszanicy na korytarzu, bo starsza siostra Niemki, co u Sokołowskiej mieszkała sprzątała tam. Ładny to był budynek. W korytarzu była boazeria i  czerwona tapeta na ścianach. Dalej były przeszklone drzwi. Zwykle nie mogliśmy tam wchodzić, bo żołnierze sowieccy pilnowali budynku. Przed pałacem znajdował się staw i  pomost. Jedna z dziewczynek z PGR-u utopiła się tam, spadła z  pomostu. Miała 4 lata. Dookoła pałacu był pięknie zagospodarowany ogród ciągnący się w stronę młyna.” Jan Pronkiewicz pamiętał także grządki z warzywami i bardzo smacznymi truskawkami, których pilnowali sowieci. W  wywiadzie z nim, który ukazał się w „Echu” w nr 11/2022  opowiada o  pałacu i jego pożarze. Szkoda, że dwór olszanicki nie przetrwał, podobnie jak wiele innych w naszej okolicy, trudnej, powojennej rzeczywistości.

Wioleta Michalczyk